piątek, 5 października 2012

Spokojny słoneczny dzień za nami



Wojto wrócił z pracy po 2 w nocy… Rano Ida nie chciała po karmieniu zasnąć, więc tradycyjnie zabrałam ją do naszego wyra. Niestety, nie zachciało jej się spać tylko gygała, gadała, warczała a przede wszystkim kopała i drapała Wojtka w plecy. Oczywiście z miłości, bo była w doskonałym humorze. W końcu zlitowałam się nad Wojtem i poszłyśmy do „salonu”. Mamy tu trzy pokoje, więc jest pełen luksus! Pobawiłyśmy się, powygłupiałyśmy, ubrałyśmy, dałam małej witaminy, wysmarkałam nosek…. I tak mijał kwadrans za kwadransem aż zachciało jej się spać. Położyłam ją bez większych problemów i poszłam robić jajecznicę, bo ssało mnie już od środka z głodu. Jak wszystko było gotowe z pieczary wyłonił się Wojto, zaspany, rozczochrany, ale uśmiechnięty. Zjedliśmy sobie w spokoju, posłuchałam jakie śmieszne pomysły mają pracownicy, których Wojto nadzoruje i potem już obudziła się Ida. 


Fajnie się ze sobą bawili – Ida przy Wojtku niemal cały czas się szczerzy (można się szczerzyć nie mając zębów? ) i jest wesolutka. Śliniła się, gadała do niego i tuliła się w jego wielki tors.


Po niezbyt udanej próbie wciśnięcia jej obiadku (kuchnia angielska jej nie smakuje, czy co?) wybraliśmy się na spacer. Niby inną drogą, ale w te same miejsca co wczoraj, Tym razem szukaliśmy wanienki, Oilatum i mąki ziemniaczanej. Niestety nie znaleźliśmy ani jednej z tych trzech rzeczy! Pogoda była ładna, świeciło słońce i nie było zimno, więc spacerowało się zdecydowanie przyjemniej. Zobaczyłam większy kawałek miasta niż wczoraj, ale szczerze mówiąc nie bardzo mi się podoba. I znaleźliśmy tylko jeden sklep z używanymi rzeczami, więc gdzie ja będę buszować?!






Zanim wyszliśmy na spacer słyszeliśmy w domu krzyki. Nic dziwnego, bo studenci nadal balują, ale było w tym coś dziwnego, bo piski i krzyki były przerywane momentami ciszy i wszystko miało zaskakującą regularność. Piski, cisza….piski, cisza…. Kiedy wyszliśmy na spacer okazało się, że tym razem studenci są niewinni. Jakieś 200 metrów od nas jest budynek tutejszej rozgłośni radiowej i wrzeszczący tłum stał właśnie tam. Tłum składał się wyłącznie z młodych dziewczyn, ustawionych w dłuuuga kolejkę, wyposażonych w telefony, aparaty i kartki. Jakiś wzięty, lecz nam osobiście nie znany boysband był akurat gościem radia a piski rozlegały się za każdym razem gdy ktoś otwierał drzwi budynku, bo wtedy było widać tych kolesi.


Normalnie szał… tylko jedno pytanie nam się nasunęło z Wojtem  – dlaczego te dziewczyny nie są o tej godzinie w szkole?!
Podczas dzisiejszego spaceru miałam dwa spostrzeżenia:
- ciekawy napis na moście „Wszystkie rzeki wpadają do morza, a ono jeszcze nie jest pełne” (to takie głęboko geograficzne hihih)


- w tym miasteczku są  powalające dzieła sztuki. Poniżej mini galeria, która mam wrażenie będzie się rozrastać hihihi





Po powrocie do domu (1 piętro, balkon i dwa okna na prawo od bordowego samochodu)







zjedliśmy obiad i oba moje kochania zapadły w sen. Wojto tradycyjnie na kanapie, a Ida w „swoim pokoju” (jak to fajnie brzmi!).




 Cóż ja mogłam robić w tym czasie? Zaczęłam pisać niniejszą notkę i przegrywać zdjęcia, ale Ida szybko się obudziła, a po Wojtka zadzwonił kolega z prośbą o odwiezienie do domu. Wojto ma tu do dyspozycji samochód (faaajny!), niby dobrze, ale przez to co chwilę kogoś gdzieś wozi. Długo go nie było, a ja w tym czasie próbowałam przekonać Idę, że rozdziabany banan jest pyszniutki. Dziwne, ale znów nie była zainteresowana, do tej pory lubiła jeść owoce… W obliczu zbliżającej się pory snu napuściłam wody do wanny i akurat wrócił Wojtek. Wykąpaliśmy smrodka, ale bez żadnych zmiękczaczy wody, więc trochę się boję o jej skórę. Wysmarowałam ją potem grubą warstwą jej maści, ale zobaczymy jutro jaka będzie reakcja. Wojtek cwaniak obciął Małej paznokcie „na żywca” ostrymi nożyczkami a ta się ani razu nie zbuntowała – jak on to zrobił? Potem przyszła moja kolej na wpsikanie wody morskiej, wyssanie smarków, posmarowanie buzi kremem  i nosa maścią majerankową…nie była już tak wyrozumiała i cierpliwa, niestety.
Wojtek zniknął do pracy, Ida zasnęła, a mi pozostało mycie naczyń, sprzątanie, a potem pisanie, oglądanie TV (oglądam byle co w nadziei, że angielski mi się wchłonie). Niestety przy okazji wchłaniania języka wchłaniam również ogromną ilość słodyczy, więc ciekawe jaka okrągła wrócę do domu za dwa miesiące hihih
Siedząc sobie tak spokojnie, nocną porą, usłyszałam wycie kogutów. Wyły i wyły, popatrzyłam przez okno i zobaczyłam na rondzie dwa wielkie wozy strażackie. Pomyślałam „mam nadzieję, że nie jadą do nas” a one niestety wjechały w uliczkę prosto do naszego budynku! Przeraziłam się, ale na szczęście stanęły przy innym skrzydle. Wyły, wyrczały, świeciły, ale po około 10 minutach odjechały, oba, też na sygnale i oba w tym samym kierunku. Czyżby pomyliły się im adresy?






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz