piątek, 10 października 2014

Pakowanie w toku ;-)

Układanie klocków bywa tak zajmujące..... że aż Ida spada z nocnika ;-) na szczęście jeszcze był pusty ;-)



"Ida chce spać w swoim nowym domku". My też.... ale nie w kartonowym!


 Ida wygimnastykowana

my tylko w połowie ;-)

spakowałam dwa kartony naszych drobiazgów. Szykuje sie trzeci ;-)

wczorajsze "powtorki"

wtorek, 7 października 2014

Birmingham, I can't start loving you...

Szymon po  powrocie z Islandii miał do nas przyjechać, ale tak się stało, że się nie dogadaliśmy i przyjechała do nas na kilka godzin tylko Magda ;-)

w tym samym dniu odwiedził nas też Darek z Jolą :-))

Ida była wtedy rozgoraczkowana i zasmarkana, więc siedielismy plackiem w domu. Dopiero jak zrobiło jej sie lepiej, po kilku dniach to pojechałyśmy we dwie do Szymona, do Birmingham.


Jechałysmy z przesiadkami na stacjach, na których wcześniej nie byłam i jedna z nich, London St.Pancras strasznie mi się spodobała. Było tam cicho, niezbyt tłoczno, jasno i spokojnie. Jakże inaczej niż w Birmingham i na innych stacjach Londynu!
W dodatku na tej stacji są dwa pianina i można sobie czekając na pociąg po prostu usiąść i grać...

bardzo mi się tam podoba dach


Birmingham natomiast.... wcale mi się nie podoba.

Kiedy wysiadłysmy na dworcu mogłam iść od razu na autobus, ale chciałam kupić widokówki.... nie udało się. Błądziłam chyba przez 50 minut po centrum, ani nie znajdując kartek, ani nie wiedząc gdzie jestem i w którą stronę powinnam iść, ani nie zachwycając się widokami. To miasto wyglada jakby było posklejane z niepasujacych do siebie, brzydkich kawałków. Jego zabudowa nie podpowiada ani trochę gdzie jest centrum, w którą stronę się człowiek od niego oddala, w którą stronę przybliża. Jazgot, kolorowy tłum, pośpiech, świry mówiące o apokalipsie.... blee.

Poddałam sie, odnalazłam przystanek i wsiadłam do autobusu. Chciałam się upewnić, że będę jechać w dobrą stronę (ach, ta lewa - prawa), ale turbiniasty kierowca nie rozumiał co do niego mówię. Nie był w stanie mi powiedzieć czy jedzie przez przystanek, którego nazwę wypowiedziałam mu z dwadziescia razy, a potem nawet pokazałam napisaną. Wysiadłam wkurzona. Wsiadłam do nastepnego i machnełam ręką, dojedziemy albo nie - ale okazało się, że mam za mało drobnych na bilet (2,10 Ł - a w Londynie 1,20 Ł!!!). Oczywiście nie chciał wydawać, więc musiałam (z Idą na rękach, bo już zasypiała...) dylać do mega centrum handlowego rozmienić kasę. Sklepy jakieś porąbane - wielkie, "dizajnerskie", czasem nawet tak ascetycznie urządzone, że nie wiadomo co w nich można kupić... między jednym, a drugim kolosalne odległości, różnice poziomów... Wreszcie znalazłam mały sklep ze słodyczami czyli jedyny w którym mogłam kupić coś taniego i szybko, aby tylko rozmienić pieniądze. Ida zasnęła mi na rękach, ale w końcu wsiadłyśmy i ruszyłyśmy tym zakichanym autobusem do Szymona...

Czekał na nas na przystanku. Poszliśmy do domu i tam Ida przy pierwszej próbie położenia oczywiście się obudziła ;-)
Ponieważ nadal trochę kaszlała, a i Szymon nie nadawał się na długie wyprawy głównie siedzieliśmy w domu lub w ogródku.
Z pobytu trzydniowego zrobił się pięcio :-)


W sobotę po obiedzie pojechaliśmy do bawialni dla dzieci. Znów przejeżdżaliśmy przez paskudną dzielnicę (tak jak w kwietniu) i rozglądaliśmy na około z niepokojem. Po czym... Ida zaczęła wymiotować rosołkiem (drugi wymiot w jej życiu) i musieliśmy się właśnie tam, w tych "prawieslumsach" zatrzymać. Idula po oddaniu całego obiadu czuła się całkiem dobrze, ale była cała zaheftolona. Tak jak pożyczony fotelik...Magdy auto...ja.... Zdecydowaliśmy, że skoro jesteśmy 5 minut od bawialni to pojedziemy tam, kupimy czyste ciuchy dla Idy w pobliskim markecie, skorzystamy z łazienki żeby ją umyć i zobaczymy jak się będzie po tym czuć.

Za bankomatem łaziłam chyba z 25 minut.... dzielnica wiała grozą.... facet w sklepie twierdził, że dał mi resztę, a ja twierdziłam, że nie.... ale ostatecznie ubranie kupiłam, Ida czuła się dobrze, więc poszliśmy do bawialni. Ja się bałam z Idą zjeżdżać z niektórych zjeżdżalni, ale Magda to wymiatała tam równo ;-)

W niedzielę natomiast spotkałam się z nie widzianą od ...12 lat koleżanką z liceum Agnieszką :-)
Wypiłyśmy kawę, chwilę pogadałyśmy, ale ciężko było mi się skupić i swobodnie gadać, bo Ida była dość absorbująca - trudno jej się dziwić, nudziła się... ;-) bańki niechcąco wylała po 5 minutach bawienia się nimi, a alternatywnego zajęcia nie wymyśliłam.

...a potem poszłyśmy z Idą na szymonowy Photowalk. Podobno miałam na nim ujrzeć piękno Birmingham... zachwycić się i odkryć fascynujące zakątki. Taaa..... nic takiego się nie wydarzyło, a i cały ten "fotospacer" wyobrażałam sobie jako ciekawszy. Myślałam, że będzie jakiś temat, jakaś historia, jakies wyzwanie, czegos się dowiem... a tym czasem... nudy. Przynajmniej tym razem.

Zrobiłam kilka zdjęć Magdy aparatem, bo swojego nie miałam ze sobą, ale jeszcze ich nie mam, więc wkleję kiedyś tam.
Po Photowalku, z Szymonem, Magda i jej rodzicami poszliśmy do chińskiego bufetu, gdzie można było jeść ile się chce opłacając stałą opłatę, o tej porze chyba 6,50 Ł. Było mnóstwo rzeczy do wyboru, nawet odwazyłam się zjeśc jedną muszlę (szaleństwo!). Ciekawie też było z deserem, bo była maszyna do lodów włoskich i się ją samemu sobie obsługiwało.

Pociag miałyśmy następnego dnia dopiero w południe, więc pakowanie i sprzatanie po sobie zostawiłam na rano. Jakż to była niemądra decyzja...
...w nocy Ida zaczęła płakać, że boli ją ucho. Miała też goraczkę, więc w ciemnościach wygrzebywałam syrop, który na szczęście wzięłam ze sobą. Wahałam się czy go brać, ale ostatecznie wzięłam dwie porcje do pudełka po jajku niespodziance i gdyby nie to to nie wiem co bym zrobiła. Po ciemku, z Idą ryczącą na rękach otwierałam syrop rozsiewając po całej kuchni papierki i worki, którym był zawinięty.
Pół nocy chodziłam z Idą na rękach, jak zasypiała to siadałam na łóżku (o położeniu nie było mowy) i po kilku minutach znów się budziła i tak niemal do rana. Rano znów miała goraczkę i była bardzo marudna, ciągle powtarzała, że boli ją ucho i płakała ;-((( W tym zamieszaniu miałam jeszcze zadanie zrobić nam kanapki na drogę i wpakować milion rzeczy, w tym odkupiony od Szymona plecak fotograficzny do mojego małego plecaka, z którym przyjechałam. Wszytsko działo się w pośpiechu, nerwach i przy akompaniamencie płaczu Idy...

...i znów na przystanek...
... na autobus...
...na pociag...
....do metra...
...na pociąg...
....w poszukiwaniu przychodni (nieudana akcja)...
...do domu...

Kiedy otwierałam drzwi do domu lunęło deszczem, a moje ręce sięgały do ziemi po noszeniu Idy od rana ;-)

Ostatecznie tego dnia pojechaliśmy do lekarza, ale już nie było miejsc. Następnego dnia rano Wojto nas zawiózł jeszcze raz do tej przychodni i on pojechał do pracy, a my czekałyśmy na swoją kolej, w sumie niedługo bo około 1,5 godziny. Ida była tak zajęta ogladaniem książki z Peppą, że niemal nie zauważyła, że weszłyśmy do gabinetu. Lekarz wysłuchał, zadał dwa pytania, zajrzał do ucha i stwierdził, że to nie zapalenie tylko wosk... Oczywście mu nie uwierzyłam, bo Ida potem przez kilka dni gorączkowała i narzekała na ból... ale na szczęście, po jednym okropnym popołudniu kiedy prawie wzywałam karetkę (matka panikara!) Wojto kupił inny syrop i Iducha już nie miała ani gorączki ani bólu ;-)

To torebki z aptek. Jak na filmach, zarówno one jak i buteleczki z lekami opatrzone naklejką z nazwiskiem pacjenta, jego adresem oraz sposobie dawkowania ;-) przy okazji dowiedzieliśmy się, ze lekarstwa dla dzieci poniżej 16 lat są za darmo... nawet głupi syrop przeciwbólowy... / przy czym nikt od nas nie chciał żadnego dokumentu ubezpieczenia, zatrudnienia, nawet dowodu osobistego - jedyne co przy tej całej imprezie z lekarzem wypełniałam to był druczek typu imię, nazwisko, adres, co dolega/.
Polsko, dlaczego Ty nie jesteś taka sprzyjająca?! :-(

Już za tydzień wracamy... ;-)

zdjęcia z fona...

Zaczęło się od jakiejś podkładki do volvo. .. czuję,  że to będzie piękna i długa historia :)



Ida jest fajnie przyzwyczajona przez mamę do ogladania zabawek i pozostawiania ich w sklepie czy na straganie bez płaczów i żądań, że trzeba jej coś kupic. W czasie jak ja buszuję po czaritasach ona ogląda sobie zabawki ;-) np buduje najdłuzszy wyraz świata (te literki to akurat wyszły ze sklepu razem z nami hihi)

prawie francuz hihihi
cium cium

Ida pięknie śpi ;-)



:-) 

Broadstairs


 Jaki miły widok ;-))


"Idusia, tatuś kupił Ci grę w pana skaczącego, zobacz jaka fajna" ...Ida bawiła się pudełkiem, a tatuś grał ;-)))


podglądam kilka blogów tzw "wnętrzarskich". Porównując tamtejsze zdjęcia z moimi... jakoś tak blado wypadam... wszechobecne manele...nocnik, balony, klocki, rysunki, pranie we wszytskich etapach... ale to wina domu... braku półek, szafek.... yyy.... no w każdym razie na pewno nie MOJA ;-p Swoją drogą ciekawa jestem czy posiadaczki pięknych blogowych wnętrz mają takie piękne i przejrzyste wnętrza tylko gdy cykają foty czy na codzień ;-)

Pierwsze serduszka ("lelduśka") Idy, które sama z siebie dla nas narysowała i w dodatku mają kształt! Moje powędruje do portfela :-)

 W niedzielę byliśmy na carboocie, ale nie było wielkich łowów.
A potem wybraliśmy się nad morze. Świeciło piękne sóńce, ale jak sie okazało było zzzzzimno. Przeszlismy sie po tamtejszych sklepikach ze starociami (matko! jakie fajne klamory!!) Na plaży  wytrzymaliśmy góra godzinę, bo przemarzaliśmy (termometr w aucie pokazywał, ze było 10 stopni!). Poszliśmy na obiad  i potem, spokojnie wrócilismy do domu. Przed nami ostatnia wspólna niedziela w Kent. Ciekawe co będziemy robić?


Byliśmy w tym miejscu już trzy razy, zawsze myśleliśmy, że jesteśmy w Ramsgate... ale jak się tym razem okazało to jedna miejscowość wcześniej - Broadstairs. A zatem Bale, Chmiele, nie byliście w Ramesgate tylko Broadstairs ;-)




"Ida łapke malowała, mamo"