Sobota zaczęła się jak każdy zwykły dzień, bo Wojto szedł do
pracy. My się w tym czasie bezwstydnie obijałyśmy. Wrócił z pracy po 13, zjedliśmy zupę
(zrobiłam pomidorową, ale makaron wypił całą wodę i właściwie to nie była zupa
tylko makaron upaćkany pomidorami hihih). Przed 15 pojechał po pracowników, a
zaraz potem robili grupową wycieczkę do Tesco na zakupy. Hm.. sobota…
popołudnie… grupowa wycieczka do Tesco… ja się z tego interesu wypisałam,
zrobiłam Wojtkowi listę (średnio realizuje z takiej listy 20% hahaha!) i
poszłyśmy z Idą na pocztę.
To była przymusowa wycieczka, bo byłyśmy już na poczcie
wczoraj, ale w ostatniej chwili dopakowałam do koperty coś co zwiększyło
znacznie wagę listu (…i wypchało kopertę do granic możliwości) i znaczek miał
kosztować więcej niż miałam w portfelu. Ze wstydem wycofałam się z poczty i
musiałam przyjść jeszcze raz. Tym razem miałam wystarczającą kwotę, nie było
żadnej kolejki więc wypad był jak najbardziej udany.
Ida ssała kwiatka albo lulała, więc tak sobie spacerowałyśmy
nad rzeką i spacerowałyśmy, a mi się trochę nudziło i trochę mnie (ś)wierzbiły
rączki do kontaktu z ludźmi, więc rozpoczęłam dzwonienie… Najpierw Wojto (weź
kartonik z Tesco, będzie w co chować zabawki Idy walające się po domu –
zapomniał, znajdź kaszkę manną albo chociaż jakieś ciasteczka dla dzieci – nie
znalazł, „chcesz Kasztanki?”, tak chcę – nie kupił wrrr). Potem dzwoniłam do
Szymona – poczta głosowa. Potem do Sary T. – nie odbierała (znów), potem
zadzwoniłam do Asi i odebrała (tym razem! ;-) ) i fajnie nam się gadało.
To niesamowite, że można być 2 tysiące kilometrów od siebie,
spacerować sobie nad rzeką i w jednej chwili połączyć się i normalnie pogadać z
kim się chce. Komórki to fajna rzecz, nie ma co! Teraz w dodatku mam ochotę na
taką komórkę, co ma dostęp do internetu i robi zdjęcia i da się różne bajery
robić, ale …. To nieważne.
Spacerowałyśmy i spacerowałyśmy.
Zrobiłam wielkie kółko naokoło kampusu i jak mi już nogi
wchodziły… nie powiem gdzie i jedyne o czym byłam w stanie myśleć to kubek
parującej herbaty i kanapa to Ida zasnęła i zadzwonił Wojto, że wrócił z
zakupów i chętnie by do nas dołączył.
Przyniósł butlę ciepłego soku w termosie dla Idy (Marcie R.
proszę przekazać, że ten termos wykorzystujemy namiętnie, toteż raz jeszcze za
niego dziękujemy!). Zrobiliśmy drugie kółko, Ida wypiła całą butlę, przemarzłam
do szpiku kości i w końcu wróciliśmy. Marzyło mi się, że ja.. ta kanapa.. i
herbata, a Wojto poodkurza i zajmie się Idą a potem razem ją wykąpiemy…
Tymczasem zaproponowałam „może byś poszedł z kolegami do pubu na piwo?” i
pomysł się spodobał. Mało tego! Postanowili nie tracić czasu tylko iść od razu!
Więc ja (jakże biedna!) zajęłam się Idą, dwie godziny później ją umyłam,
przebrałam, wyściskałam, położyłam spać, rozpakowałam porzucone w
przedpokoju siaty z zakupami… i poszłam
oglądać tutejszego X factora. Wojta nie było ponad 4 godziny, ale przynajmniej
bawił się dobrze. Rzadko gdziekolwiek wychodzi, więc niech mu będzie ;-) Tez se
kiedyś gdzieś pójdę, a co! Wrócił po 23 uchachany i zadowolony, ale ja padałam
na twarz, więc poszłam spać. Ida od kilku nocy zachowuje się normalnie, tzn.
budzi się kilka razy na jedzenie, ale nie krzyczy , nie płacze i od razu
zasypia, więc czad.
Ale ślicznotka :-) Dobrze, że już ma inną czapkę niż w Redcar ;-). BYłam w weekend w H&M i oglądałam piękne czapeczki...u nas 19 zł, ciekawe ile w UK. Były też takie kozaczki jak od JAdzi za małe przyniosłam, obłędne. A płaszczyk...pfi, też Idzie taki kupimy jak już będzie tuptać. Nie, jednak nie taki, ładniejszy!
OdpowiedzUsuń