poniedziałek, 31 grudnia 2012

Nie ładnie i nie składnie, lecz twym czasem zawładnie :-)

Cześć zapominalski Wojto Trąbalski :-)


Postaram się zamieścic posta, ale nie obiecuję, że sie to uda.


Święta.... aby mogły się odbyć trza było nalepić pierogów i uszek, dlatego w niedziele, z samego rana, czyli o 12 pojawiłysmy sie u mamy zwarte i gotowe. Jako, że nie było jeszcze cioci ani Asi to rozpoczełam pracę niczym samotny rycerz od obrania całego, wielgachnego gara ziemniaków. jako prawdziwa Księżniczka, hrabianka i te sprawy zdarłam ja se skórke na paluszku i pobolewa mnie ona po dziś dzień. W końcu przyjechały pozostałe pomagierki i ostro zabrałyśmy sie do roboty... czyli kawa, herbata, ciasto i te sprawy. No ale ruszyła machina... produkcja szła pełna parą, ja sie udzielałam srednio na jeża, bo jednak ida wymagała troche uwagi. Ale nie tak, że nic nie robiłam, o co to nie! Pomagałam na tyle na ile sie dało. Wykonane zostały dziesiatki a w sumie setki pierogów i uszek i o godzinie 22 byłam z Ida w domu ;-)
nastepnego dnia zebrałyśmy sie leniwie z wyra, nie pamietam która była, ale niezbyt wczesnie, zjadłysmy sniadanko (Ida jajeczniczkę z prawie całego jaja i trochę serka wiejskiego ode mnie hihih) i ze spokojem się szykowałysmy. Potem Pasztecik zasnął snem kamiennym i czekałam az otworzy oczy zeby jechać do Gliwic. Pojechałysmy bez wiekszych problemów, bo dużo rzeczy nawiozłam do mamy wczesniej, torbe z ciuchami, prezenty, więc miałam mało maneli.




Wigilia minęła spokojnie i dosyć szybko. Zamiast „przemowy” na rozpoczęcie Kuba przeczytał fragment o Bożym narodzeniu z Biblii. Jedliśmy barszcz, uszka i pierogi. Ida zjadała kawałki ciasta z uszek, zamoczone w barszczu, a potem farsz z 4 albo nawet 5 pierogów!. Piła też kompot z szuszek i dostała kawałek sernika hihihih. Podczas rozpakowywania prezentów najbardziej jej się podobało szeleszczenie papierkami, ale potem się rozryczała, bo każdy z nas szeleścił i rwał  opakowania, więc miała dość. Ona dostała milion pięćset rzeczy, a ja milion pięćset jeden J Dostaliśmy też wspólny prezent - drewniane literki M W i I - czyli nasze wspaniałe inicjały. [ wymienie Ci, a co! Ida dostała ciuszki, zabawki do kąpieli, butelki, kubki, łyżeczki, szczoteczki do zębów, chrupki, zestaw instrumentów, soczki, słoiczki… ]
Podczas odpakowywania pisałam smsa do wujka, bo chciał Twój numer angielski i potem, po całej Wigilii nie mogłam  znaleźć telefonu. Wywnioskowałam, że skoro nigdzie w domu go nie ma to na pewno wyrzuciłam go razem z papierami i foliami do śmietnika… Ubrałam się w mamy ciuchy piwniczne, wzięłam taborecik, szperacz ;] i poszłam na śmietnik - na pierwsze w życiu grzebanko hihihihi. Grzebałam w śmieciach, ale akurat zaczynała się pasterka i ludzie łazili, więc było mi wstyd. Nawet ktoś z Twojej klatki wyrzucał śmieci obok mnie, ale nie śmiałam popatrzeć w jego stronę hi hi. W każdym razie pogrzebałam, było fajnie, ale nie znalazłam telefonu. Znalazłam go potem w domu, w krzesełku Idy miedzy poduszkami. Ale co se pogrzebałam to moje ;]












Noc minęła spokojnie i fajnie ;] A następnego dnia jechałyśmy w trójkę na śniadanie do Wierzboli. Miłysmy być na 10, mama zadzwonila, że mamy poślizg i będziemy na 11, a byłyśmy prawie o 12 hahahah. Było pysznie i fajnie, tylko mnie zmogło w trakcie i musiałam się ratować apapami. Reszta dnia też minęła przyjemnie, domowo. A w środę poszłyśmy do kościoła i na spacer, a potem na obiad do Twojej mamy. Na mamę reagowała Ida już ok, za to Justyna tak się z nią bawiła, że Ida aż kwiczała z radości. Zjadła dwa talerze rosołu i była bardzo zadowolonym bobasem.





Hej! czy nie uważasz, że to dzieciątko na dole jest podobne do Iduchy? To moja mama w jej wieku ;-) 




piątek, 21 grudnia 2012

coraz bliżej święta...

Cześć Wojto!!

Dawno nie pisałąm do Ciebie, ale rozmawiamy, więc wszystko co najważniejsze wiesz ;-) Generalnie rzecz biorąc ciężko mi bez Ciebie i na sercu i na ciele. Na sercu, bo brakuje mi naszych rozmów, przytulania, śmiacia i w ogóle. A na ciele, bo bez Twojej pomocy, nawet tej najdrobniejszej typu "przynieś wodę, wyciągnij kołdrę, zagrzej picie" jest cięęęęężko i męczaco. Dobrze, że mogłam zostawić Iduchę u mamy i pośmigać po lekarzach i sklepach, bo z nią to by mi zajęło dwa tygodnie ;-)
Bałam się, że Ida nie będzie dobrze znosić rozstań? i że dwa tygodnie to za mało zeby się przyzwyczaiła? i że będzie najnieszczęśliwszym bobasem na swiecie? Taaa.... pierwszego dnia jak po nią wróciłam po kilku godzinach to nawet nie raczyła na mnie spojrzec , tylko na Oskara się patrzyła. Oskardzio to jej idol, olewa ją sikiem prostym, ale jak tylko nasza mała zacznie chodzić to mu współczuję... ;]


U mamy siedzi w krzesełku i wyciąga łapy do wielkeigo kłębowiska kabli i wtyczek, które sa pod telewizorem, za zasłoną. Jak tam nie dosięga to sobie chociaz szarpie za zasłonę (już urwała jedną żabkę). Wcina chrupki, zupki, deserki, "dorosłe" obiady.... generalnie nie ma takiej rzeczy, której by nie memlała. 


 Ostatnio ubrałysmy się podobnie : dzinsy i fioletowe sweterki z biała bluzką pod spodem, a wczoraj rurki i czerwony sweter. Bo Ida to ma teraz takie ciuszki, że ho ho. Dostałam transport z Bielska, a w nim same takie typowo dziewczęce cudeńka, np koszulki w kwiatki, sweterki z kokardkami czy właśnie legginsy.

 U nas w domu ostatnio bywamy krótko,ale jak już jesteśmy to Ida siedzi w którymś  z krzeeł, albo na dywanie , na kocu i rozwala zabawki. Alenie wiem dlaczego nie pochłania ją to tak jak w Stockton, tam potrafila ze 40 minut sie bawic i zapominala o swiecie, tutaj max kilkanascie i potem ląduje na brzuchu i wyje jak jej nie podniose i się nią generalnie nie zajmę. Może w ten sposob odreagowuje rozstanie? Moze dobrze się u mamy bawi, ale jednak jak juz jestem to sie do mnie przykleja?

 Jednego wieczora pomagała mi pakować prezenty. Głównie gniotła papier do pakowania i machała rulonem ;-))
 Juz potrafi sama wmłócić całego chrupka! Jeszcze kilka dni temu trzeba jej było trzymać, teraz już sama trzyma tylko jak zje do meijsca, w którym trzyma to ssie paluchy i nie kuma, że może sobie przesunąć hihihih

Dziś byłam na Wigilii w pracy. Hm.... "pracy". Spotkałam duzo fajnych, kochanych ludzi, usłyszałyśmy obie tysiąc komplementów, zachwycano się Idą jaka sliczna i grzeczna i spokojna - bo faktycznie, od. 9.40 do 12.20 siedziała spokojnie, gapiła się, rozsyłała uśmiechy, wędrowała z rąk do rąk do coraz to nowych cioć i nawet czasem znikała mi z pola widzenia oprowadzana przez kogoś po szkole ;-) Była przekochana, ale w aucie padła. Podjechałyśmy po wyniki moczu do szpitala, okazały się doskonałe, a przy okazji lekarka, ta wiesz, ta fajna, mnie nie poznała a potem otworzyła szeroko oczy i powiedziała, że wygladam olśniewająco ;-) Ubrałam się dziś dość odwaznie, w getry i mój sweter szary, trochę długi jak na sweter, bardzo krótki jak na sukienkę - ale co tam! Podobałam się sobie, a jakoś przestało mi zależeć czy to "wypada" tak się do szkoły wybrać. No, ale największy efekt szokowy jest w innym miejscu...

uwaga...


uwaga...


uwaga........


uwaga........


uwaga.............


uwaga........


                     taaaaaaaaaa


                                              daaaaaaaam!


i jak Ci sie podoba?

swoja drogą zrobiłam te foty jak prawdziwa gwiazda internetu - w lazience! ;-))))

kocham i całuję, tęsknię i bardzo mi Ciebie szkoda,ze jesteś tam sam...
mam nadzieję, że się wyśpisz, wypoczniesz i poczytasz sobie książki, pojesz pyszności, połazisz po sklepach i nacieszysz się lenistwem ;-)))

A wiesz, ze Ty tez możesz to kiedyś coś napisać? ;-) w koncu my tez jestesmy ciekawe jak wyglądasz!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Łykend

cześć Wojto! zablokowałam bloga cobyś tylko Ty mógł czytać. No i Asia i Szymon .

Poniewaz wiesz co robiłyśmy to Ci tylko skrótowo i zdjęciowo przypomnę ;-)

- Ida zasypia wieczorm w łóżeczku. Ma swoją prawdziwa kołderkę w misie i jest słodziutkim śpioszkiem.






Wczoraj jak do niej zajrzałam to sie usmiałam - musiała machnąć rękami i się nakryła zupełnie hihihi, wcale jej to jednak nie przeszkadzało.


 
a dziś rano pożerała mój dodatkowy telefon cookie - w końcu to znaczy ciasteczko. Nasz Pysia rozumuje po angielskiemu!


 wczoraj popołudniu wybrałyśmy się na spacer połączony z zakupami. Było zimno, choć nie najgorzej i trochę kropiło. Ubrałam ja w czaderski kombinezonik od Balickich, taki mięciutki, mniam mniam!
W Platanie zobaczyłysmy coś smiesznego:


Ida ładnie je na krześle
i u Wierzb było fajowo. Powiedz, że na pierwszym zdjęciu nie widzisz jak Kuba jest podobny do Asi i Janusza?! taki mix!!!!




...a potem byli Baliccy. Chleb, choinka, łóżeczko...opowiadałam Ci ;-)





Uciekam Kochany, jutro musze wstać do lekarza z Idą na rano... ciekawe jak to zrobie bez Ciebie?

całuję, miłego dnia w pracy!

sobota, 15 grudnia 2012

Halo, halo! Wojto!


Czeeeeeeeść! To my! Jest godz. 23 w piątek, postaram się opisać Ci co robiłyśmy wczoraj i dzisiaj, ale nie wiem czy nie padnę wcześniej ;-) Nie wiem tez czy załadują się zdjęcia – jeśli nie, to będę brać kompa do mamy albo Wierzb i tam spróbuję.
A zatem…
…poszłyśmy na tym głupim lotnisku do terminala i się zaczęło: rozbieranie, pokazywanie…yyy to znaczy pokazywanie paszportów, biletów,  trzeba było jednak wyciągnąć lapopa (i weź go potem spakuj jak był tak wciśnięty w tą torbę!) a jak już się pozbierałam z tym wszystkim to patrzę a na tablicy przy naszym locie wyświetlają „ostatnie wezwanie na boardingowanie się”. No to spanikowałam i biegiem przez korytarze…winda w górę…korytarze….kontrola...korytarze….sklep bezcłowy (na korytarzu!!), winda w dół….korytarze….kontrola wymiarów bagażu…winda w górę…korytarze…..kontrola…..i …  schody w dół. Miałam pod wózkiem ciężką torbę, więc nie było mowy żebym sprowadziła ten wózek z Idą w środku czy na rękach na dół – musiałam się wrócić do kontroli i poprosić o pomoc. Tam panie udawały, że mnie nie widzą i nie słyszą, ale nie miały wyjścia i jedna ze mną poszła i mi pomogła znieść wózek. Oczywiście po tym wszystkim byłam w samolocie ostatnia – tylko na mnie czekali! Weszłam na pokład o 6.32 a o 6.30 miał być odlot. Oczywiście nie byłabym ostatnia gdyby nie to, że to głupie lotnisko jest …głupie! Jechałam TRZEMA windami, z czego najszybsza jechała osiem razy wolniej niż nasza w bloku. Jedna właściwie nie jechała tylko ja nie wiem co? Opadała? Masakra! Myślałam, że jestem w jakiejś ukrytej kamerze, po prostu „wolniej da się już tylko stać”! Inna z kolei  nie chciała się otworzyć - cisnęłam guzik, cisnęłam i nic – pytam babę z obsługi czy ta winda w ogóle działa – powiedziała że tak i olewka. A ja czekałam jak głupia – i czekałam i czekałam…a jak przyjechała to drzwi otwierały się minutę i zamykały chyba osiem! No po prostu jakaś porażka. Przez to wszyscy, których miałam za sobą w kolejce byli dawno dawno przede mną – no… generalnie WSZYSCY byli przede mną ;D bo jak już wspominałam byłam ostatnia z ostatnich.
Wlazłam do samolotu i stiuard sprawdzal karte pokładowa i przy okazji poinformował mnie, że wg przepisów muszę siedzieć z Idą … pod oknem ;| Potem stwierdził, że już nie ma takich miejsc i żebym poszła siąść gdziekolwiek. Poszłam więc, siadłam na pierwszym wolnym miejscu przy przejściu, rozebrałam siebie, Idę, wyciągnęłam torebkę z torby … i jak usiadłam w nadziei, że zaraz jakoś się ogarnę żeby pochować ciuchy, wysypujące się z otwartej torby,  kocyk, który miałam w ręce razem z Idą, a przede wszystkim dwie torby to …przyszła stiuardesa i kazała jakiejś babce przesiąść się ze mną tak, żebym siedziała pod oknem. …i wszystko od nowa. Baba już była zapięta pasem, baaardzo duża i ciężko jej się było przeciskać i znów wcisnąć i zapiąć w innym fotelu. My się wcisnęłyśmy na jej miejsce i …fru. Mogłabym tak Ci opisywać jak to mi było źle i niewygodnie jeszcze tydzień, ale mi się nie chce ;D W każdym razie lot minął spokojnie (poza dziećmi, którym rodzice włączali filmy i gry na tabletach i z każdej strony słychać było melodyjki, odgłosy strzelania, walenia młotkiem w jakieś głupie kotki czy króliczki, a nawet „ahoj” krecika). Ida miała świetny ubaw, zaczepiała pana obok mnie, klepała po tyłku jego córkę, kradła szalik osobie, która siedziała przed nami, podarła mi gazetę”Ok!”, więc jej nawet nie poczytałam, robiła „kuku” ludziom z tyłu i przodu, jadła, piła (kompocik ze śliwek jej jakoś nie smakował, fajne miny robiła). Nie zmrużyła oka nawet na sekundę. Lot na szczęście był ok. Po wylądowaniu okazało się, że wózków nie dadzą pod samolotem tylko razem z bagażem. Więc z Idą na rękach do autobusu i do hali. A przed wejściem do hali tłum… Na szczęście po chwili celnik przeszedł przez tłum, „wyłapał” najładniejsze panie i tym sposobem poszłam do kontroli bez kolejki ;D No dooobra, nie było tak. Wybierał z tłumu ludzi z małymi dziećmi, żebyśmy nie marzli na dworze i dzięki temu nie musiałam czekać w tej koszmarnej kolejce.
Bagaż mi wyjechał w idealnej kolejności: fotelik, stelaż, waliza, więc wszystko sobie fajnie poskładałam do kupy i opuściłam lotnisko…ta daaaam! Chciałam jeszcze przed drogą przebrać Idzie pieluchę, ale do przewijaka też była kolejka, więc dałam sobie spokój.
Jak dobrze, że jest Janusz. I że chciało mu się poświęcić pół dnia i po nas przyjechać! Gdybym ja miała iść na pociąg albo autobus… to aż mnie boli. A w ogóle jak to przyjemnie wejść do czystego, naprawionego auta, ze zmienionymi oponkami… ale mam dobrze…! Mamy! Januszowi za to wszystko jestem winna poza kilkoma stówkami to również kilka blach ciasta ;D Oczywiście z manną! Hihihi
Przy zjeździe z autostrady zaliczyliśmy (hmmm, no może nie my ale Janusz) awanturę i stworzyliśmy mega korek hahah, ale to może innym razem. Albo nie, teraz, ale szybko. Jest jeden odcinek, ten między sośnicą a daszyńskiego darmowy, ale i tak trzeba wydrukować bilet. A nam się bilet nie drukował, choć Janusz klikał kilka razy w guzik. Świeciło się zielone i otworzył szlaban, więc pojechaliśmy bez biletu, a na następnej bramce awantura. Babka w budce z każdym nowym wątkiem i pytaniem dzwoniła na infolinie służbową, zamykała okno żebyśmy rozmowy nie słyszeli, kończyła, otwierała okno i przekazywała rewelayjne komunikaty, mniej więcej o takie: …że jak się nie wydrukował to trzeba było poszukać guzika „pomoc”, …że to jest w regulaminie autostrady…nie, nie jest nigdzie napisane….nie, nie można sprawdzić na monitoringu….no chyba że powiemy którym pasem wjeżdżaliśmy….no to trzeba sobie przypomnieć….skoro się nie pamięta to się nie da sprawdzić…wiec trzeba zapłacić żeby otworzyła szlaban…nie ona nie może jak się nie zapłaci, bo system nie zadziała….że takie są przepisy….że ona się zgadza, że ten odcinek jest darmowy, ale i tak musimy zapłacić… kwitki z autostrady od krakowa go gliwic są dowodem, że jechaliśmy za darmo tym odcinkiem, ale ona musi nas skasować….że tak powiedział jej kierownik…ona nie wie jak się nazywa…ona go spyta…on nie powie….ona jeszcze raz spyta…on jeszcze raz nie powie…ona sama nie zna nazwiska szefa….a poza tym ma szesnastu szefów….nie wie z kim rozmawia przez telefon….ona proponuje żeby zapłacić i napisać reklamację…oooo…. Jednak udało się zobaczyć na monitoringu, więc możemy jechać bez opłaty… I to wszystko z dzwonieniem, zamykaniem okienka, otwieraniem, dzwonieniem itd. A za nami sznur samochodów, zaczęli potem aż trąbić ;D  Generalnie cyrk.
Potem do Wierzb, przesiadłam się za kierownicę i…do domu! Trochę się zastanawiałam jak się zabiorę do domu z Idą, torbą i walizą i jeszcze wielkim worem pampersów, ale jakoś mi się udało („a potem narzekasz na kręgosłup!”). W domu pierwsze co zobaczyłam, to gwiazdki na oknie – Mikołajoasia zawiesiła ledowe gwiazdki, takie świąteczne ;D. Poza tym uderzyło mnie jakie my mamy duże mieszkanie! Jakoś tak się czuje przestronniej niż w Stockton, nie wiem czy o kwestia wielkości pokoju, bo tam jednak maleństwa, czy sufit wyżej? I kolorowo jak mamy i drewnem pachnie (nie wiem dlaczego).
Asia sporo się tu napracowała, nawet okna umyła! Ale i tak czeka mnie kilka dni rozpakowywania, prania, układania…. Tworzenie listy zakupów itd.
Ida była zachwycona otoczeniem , na wszystko się gapiła, chciała dotykać, oglądać, o spaniu nie było mowy, choć była ledwo przytomna. Spakowałam się więc i pojechałam do Gliwic. Ida zaraz w aucie usnęła, wiec jechałam najbardziej okrężną drogą jaką znam i potem jeszcze kilka kółek po dzielnicy i jak zaparkowałam to czekałam aż się sama obudzi, co niestety długo nie trwało. Poszłam do Twojej mamy, ale Ida się bała. Pierwszy raz ją taka widziałam, bała się, płakała, tuliła do mnie jak małpka.
Po godzinie poszłam do mojej mamy na obiad i tam Ida była absolutnie zachwycona Oskarem – poza tym, że jak nas na dzień dobry obszczekał to się wystraszyła i ryczała, ale potem chichrała się, piszczała i gapiła. Poza tym siedziała w krzesełku, jadła chrupki, wywalała książki z regału, jadła też zupę ogórkową.

Wróciłyśmy do domu i ciężko było ja położyć w łóżeczku, nie chciała, ale jak już mi się to udało to odetchnęłam. Chciałam do Ciebie popisać smsy, ale pomieszało mi się z której karty na którą i jak wiesz, w końcu nic nie dostałeś. Chciałam posprzątać, internet uruchomić, zdjęcia zgrać…ale zamiast tego padłam i poszłam spać.



A dziś to już pigułka : cały dzień w domu, wśród maneli, toreb z ciuchami, reklamówek z rzeczami Idy… ale już niemal wszystko ogarnięte. Ida się bawiła w łóżeczku, ale jeszcze go nie obniżyłam i muszę cały czas na nią patrzeć, bo skubaniec sobie normalnie wstaje w tym łóżeczku. Wszystko ją interesuje i przeszczepami sięga już tak daleko!  już kopała nogą w drukarkę na półce, już miała w łapce słoik z naszymi drobniakami, a jak sięgała po świeczkę to mało nie wypadła. Czeka mnie małe przemeblowywowywywanie.
Fotelik został w aucie, wiec karmiłam ją dziś na naszym pokojowym krześle, ale przypiętą szelkami – fajnie się to spisywało, a Ida zjadła wczorajszą ogórkową jak głodomor – po zupie został tylko osad na słoiku ;-)
Potem do wieczora walczyłyśmy z ciuchami, ale ogarnięte, jeszcze tylko jakiegoś silnego kochasia muszę sobie przygruchać coby mi to poznosił do piwnicy. Hihihi.
Dostała Ida koszulkę w angielską flagę – od Sary, Darena, Emily, Jammaimy, Borisa i Florence Bland!
Zrobiłam pranie, ale nie mam go jak powiesić, bo klucze z piwnicy i suszarni u Wierzboli.
Zsypy u nas pozamurowywali – będzie trzeba ganiać ze śmieciami na dół – ale bez sens!
Jak czytałam listy to Ida się cichutko zajęła zjadaniem jednego z nich...


I tym optymistycznym akcentem kończę, całuję, ściskam i tulę. Trzymaj się dzielnie, przed Tobą weekend! Zbieraj siły na niedzielnego carboota ;-) Love Wojto!

sobota, 8 grudnia 2012

Przyszedł! Jednak byliśmy grzeczni!!

Ufff… trochę się bałam, że pisanie listów i kładzenie ich na parapecie na nic się zda i że Mikołaj nas w tym roku nie odwiedzi. Na szczęście stało się inaczej. Wojto po przebudzeniu znalazł prezent na podłodze obok łóżka i zbudził mnie podekscytowany „ejj, ejj, brodaty u nas był”. Ja się rozejrzałam i też znalazłam pakunek. Jak nigdy wyskoczyłam ochoczo spod kołdry i we dwójkę pogalopkowaliśmy do pokoju na kanapę otwierać nasze niespodzianki. Ja dostałam terminarz, taki elegancki i zgrabny żeby mi wszedł do torebki, a Wojto swój pierwszy w życiu zdalnie sterowany samochodzik mini-cooper. Zajrzeliśmy do Idy i się okazało, że ona tez coś dostała! I w dodatku jej paczka była największa! Postanowiliśmy jej nie budzić na rozpakowywanie i Wojto poszedł do pracy, a ja wróciłam z moim kalendarzem do wyra. Aaa! Poza nim dostałam też dwa wielkie marcepany ;-) Ale fajnie być grzeczną dziewczynką!

Kiedy Ida się obudziła nie zajęło jej zbyt wiele czasu zauważenie wielkiej paczki leżącej na łóżku.



Zaciekawiona zaczęła szeleścić , szarpać i po odwiązaniu wstążeczki (, którą się potem bawiła dobre 10 minut, już myślałam, że to będzie najciekawsza część prezentu) w końcu dobrała się do środka. A tam… grzechotko-gryzak, komplet miseczek i łyżeczka do „samodzielnego jedzenia”, książeczka o świętach i chrupki. Wszystko jej się bardzo podobało i długo się tym bawiła na zmianę, aż nadszedł czas na poranne rytuały.

Ale fajnie nam się zaczął dzień… Ha ha! A Angole nie znają Świętego Mikołaja, nie piszą listów i nic nie dostają ne ne nee ne neeee!












Zasnęła ładnie przy kołysankach puszczonych z kompa, a jak już chrapała to ja wzięłam drugiego kompa i zeszłam do holu na parterze, siadłam na wielkim parapecie i podłączyłam się do netu. Tam jest zasięg z mieszkania Pawła, u nas niestety nie chwyta… Rzuciłam się w wir szukania potrzebnych i niepotrzebnych informacji, czytania maili, sprawdzania fb i podziwiania zdjęć. Po kilkunastu minutach, jak próbowałam wkleić filmiki do poprzednich postów odezwał się mój telefon i popędziłam do mieszkania. Ida się obudziła z płaczem i nie chciała się uspokoić, zanosiła się i chlipała. Nie wiem co jej się stało, może podrapała się w nos, bo akurat wtedy miała świeżą rankę. Generalnie często się w nocy odzywa – nawet nie jest rozbudzona tylko jojczy, idę do niej i czasem chodzi o smoka, czasem chwyci przez sen moją rękę i się uspokaja, a czasem przewraca się z boku na bok i co chwile „zawyja” i się uspokaja. Nie wiem dlaczego. W każdym razie tyle z mojego serfowania po necie… ;-) 

Idę spać, bo znów późno, a Wojto na mnie fuka jak siedzę do nocy. Ale ja lubię tak sobie posiedzieć jak cały dom śpi, jest cicho i spokojnie, wtedy najlepiej się skupiam i mogę „odsapnąć”. Do tego momentu ciągle Ida, obiad, Ida, deserek, zabawa, kąpanie, karmienie, usypianie, kawa, Ida, śniadanie dla Wojta ….

Baju baju Wy tam w kraju!



Skrót dla Rafała: był u nas Mikołaj! I śnieg.