sobota, 27 października 2012

Półroczek

Dzisiaj otworzyłam oczy ze świadomością, że lada chwila minie pół roku odkąd Ida jest z nami. 6 miesięcy! Jak? Kiedy? Że na serio? Przecież tak niedawno siedziała jeszcze w brzuchu i kopała mnie po pęcherzu. Rok temu jeszcze mało kto wiedział o jej istnieniu… Ech… Strasznie szybko czas leci. Bardzo szybko Ida rośnie. Tak bardzo się zmieniła przez te 6 miesięcy…





O 8.40 , czyli 9.40 naszego czasu przytuliłam się do Niej i pomyślałam, że jestem najszczęśliwsza na świecie.

Chciałam kupić dziś jakiś torcik, ale niestety nic nie znalazłam. W dodatku w piątki w sklepach i na ulicach są dzikie tłumy – nie kumam za bardzo dlaczego, ale tak jakby ludzie olewali pracę i szkołę i masowo leźli na zakupy. Beznadzieja. Ciężko było się przecisnąć przez centrum handlowe. (Aby z naszego brzegu rzeki dojść do „centrum miasta” muszę przejść którymś z dwóch mostów – jeden prowadzi prosto do wielkiego centrum handlowego, którym da się wyjść na drugą stronę, a drugi most, nawet ładniejszy prowadzi mnie potem przez rozkopane ulice, ciężarówki, koparki, walce i inne, buuu.)

Kupiłam okrągłe ciasto, kilka rodzajów ciastek, soki i po obiedzie przyodziałam Idusię w sukienkę od Szymona (śliczna!! Jeszcze za duża więc obskoczy w niej niejedną imprezę!) i chwilę potem przyszedł Paweł i świętowaliśmy (powiedzmy…) półroczek Idy.




Przy okazji okazało się, że on był przekonany, że mamy Igę hihihi Wyjaśniliśmy mu różnice, ale potem się zawieszał i nie mógł sobie przypomnieć, więc będzie śmiesznie, ciekawe ile czasu mu zajmie nauczenie się jej imienia na nowo.
 



Nikt poza mną nie zauważył napisu na „torcie”. W sumie ciężko się dziwić, bo jest ledwo widoczny, ale początkowo miałam zamiar podać pół ciasta, lać po pół szklanki soku i w ogóle wszystko „pół”. Suma summarum ta ½ na torcie była jedyną połówką wieczoru hihihi

Idunia dostała od nas pierwszy prezent, zapakowany „w połowie” bo bez kokardki. Wybrałam opakowanie, które sprawiło jej dużo radości, długo szeleściła zanim dostała się do środka.



Siedzieliśmy dosyć długo. Jedliśmy tonę słodyczy, popijaliśmy sokiem żurawinowym i pomarańczowym i było fajnie. Żeby nie było, to Iducha też jadła z nami, co prawda swój deserek, ale za to w nowiuteńkim śliniaku w pandę (…od wujka Szymona…). Paweł ma miesiąc starszą córeczkę, której już kilka tygodni nie widział, więc poświęcił Idzie sporo uwagi, a ona to bardzo doceniała uśmiechem.





Potem Ida poszła spać, my chwilę gadaliśmy, po czym niespodziewanie Wojto zasnął na kanapie, więc zostaliśmy z Pawłem sami na placu boju. On też poddał się szybko i oddalił się do siebie o 23, bo jutro rano znów do pracy, natomiast Wojto po umyciu zębów zaległ nieprzytomny w łóżku.

A za oknem… padał śnieg! Na razie cienka warstewka zalega na samochodach, ale pewnie niedługo zniknie.

Ida ma pół roku… o rany! …nie mogę w to uwierzyć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz