czwartek, 25 października 2012

Pożegnania nadszedł czas

Obudziłam się dosyć wcześnie i zabawnie. Z objęć Morfeusza wyciągnęło mnie uczucie, że coś mokrego i ciepłego jeździ mi po twarzy, ciągnie za włosy, za wargi, drapie w oczy i zęby… to była Idula. Jak otworzyłam oko to zobaczyłam jej buźkę zaraz koło mojej twarzy, była uśmiechnięta od ucha do ucha i miała w oczach dziki szał, taką niepohamowaną radość, że nie wiadomo jak długo już bawi się moją twarzą, a ja nie reaguję. Dobrze, że mi nie wcisnęła paluchów do oka!

Była w doskonałym nastroju, więc zostawiłam ją przed oknem, żeby zbierała codzienną porcję informacji o naszych sąsiadach (kto z kim kiedy jak i dlaczego), a sama poszłam się kąpać. To kochane dziecko siedziało spokojnie i się gapiło na świat całą moją kąpiel, mycie naczyń i śniadanie! Potem musiałam wysuszyć włosy, a Ida zainteresowała się suszarką podczas gdy ja poszukiwałam przejściówki do wtyczki. Kiedy ją znalazłam i włączyłam do gniazdka to się odwróciłam do Idy, a ona w tym czasie sobie smacznie zjadała kabel am am am.



Tym razem Szymon nie spał do 13 i zebraliśmy się prędzej.





Byliśmy m.in. nakarmić łabędzie i kaczki, bo nie schowałam chleba na noc i rano do niczego innego się nie nadawał. Te ptaszyska jak tylko nas zobaczyły idących promenadą (czy jak nazwać ten deptak) to się zaczęły zlatywać jak sępy i obrały kurs na nas, więc po chwili była już cała zgraja. A jeszcze nic nie zapowiadało, że zamierzamy je karmić!

Fajnie było. Łabędzie tym razem walczyły o jedzenie, więc rzucaliśmy kawałki między nie, tam gdzie były kaczki, bo one wyglądały na najbardziej poszkodowane w tej walce. Mewy skubane wyłapywały chleb w locie, więc można było karmić upatrzoną mewę w powietrzu. Pierwszy raz robiłam coś takiego. Niestety, chleb się szybko skończył i ptaszory się przestały nami interesować :-)











czy wszyscy faceci w tej rodzinie muszą się wydurniać na zdjęciach?!

Była już pora obiadowa, a raczej pora powrotu Wojta, więc wróciliśmy do domu i ja zajęłam się obiadem, a Szymon pakowaniem i zgrywaniem zdjęć.

Szybko minęła ta Jego wizyta. Fajnie, że tak niemal od razu do nas przyjechał, bo może uda się jeszcze jakoś drugi raz spotkać – albo oni do nas, albo my do nich, ale to uzależnione jest od wolnego Wojtka… na które niestety się nie zapowiada. Zobaczymy… Początkowo Szymon miał być sam na 2 dni. Potem zmienił zdanie na 4 dni. Potem Magda zdecydowała, że jednak przyjedzie. A Szymon został jeszcze na dwa dodatkowe dni hihihi W sumie prawie tydzień, a zleciało jak chwilka. Fajnie mieć mieszkanie z dodatkowym pokojem, w którym można umieścić gości. Oni się czują swobodnie, my się czujemy swobodnie, każdy funkcjonuje swoim trybem, wstaje kiedy chce, je kiedy chce… U nas w Zabrzu zdarzało się, że ktoś zostawał na noc, ale nocując w jednym pokoju, na dmuchanym materacu żyje się jak w symbiozie. Nie ma prywatności, wszystko wypada robić razem. Też ma to dobre strony, ale chyba jednak więcej znaczy lepiej.

W ogóle, jak tak oglądam tutaj programy o domach (w TV w kółko leci kupowanie i przerabianie domów oraz programy o antykach) to marzy mi się duże, sprytnie urządzone mieszkanie, albo domek… Jest tu taki program, który w Polsce na Nce też oglądaliśmy, ale już dawno nie leciał „Grand Designes” („Wielkie projekty”). To o niezwykłych pomysłach na domy lub nietypowych sposobach budowania. Widzieliśmy eko-dom zbudowany z opon, kilkunastopokojowe mieszkanie w piwnicy, mieszkanko przerobione z miejskich szaletów (w podziemiach Londynu!), zamieszkaną wieżę ciśnień, stajnie, katedrę, zamek. Dom bez okien wciśnięty w nieregularną, wąska działkę pomiędzy innymi domkami… ech, generalnie ludzie to mają pomysły… W tamtym roku jak odwiedzałam Wojtka w Walii to byliśmy na wycieczce w Tenby, nadmorskiej, ślicznej miejscowości. Widzieliśmy tam dziwne „coś”, blaszak na wielkiej metalowej konstrukcji, która z jednej strony miała mostek na ląd, a z drugiej wielką pochylnię na łodzie. Wydawało nam się, że to taki „warsztat” dla łodzi. Jakież było moje zdumienie gdy któregoś razu, siedząc tutaj wieczorem przed TV zobaczyłam „Wielkie projekty” właśnie z tym blaszakiem! Okazało się, że to faktycznie był warsztat dla łodzi ratunkowych, ale obecnie jacyś szaleni ludzie przerobili go na mieszkanie – z niesamowitym widokiem! My byliśmy tam jak już kończyli prace ;-)


Właściwie dlaczego ja o tym piszę?!

Wróćmy do Stocton. Szymon się spakował, wypiliśmy błyskawiczną kawę i zapakowaliśmy się do samochodu. Na szczęście miejscowość, z której odjeżdżał jest jakieś 7-10 minut drogi od nas, więc mach mach mach i byliśmy na miejscu. Głupio się było żegnać, nie wiadomo na jak długo, no ale tak czy siak fajnie, że udało nam się w ogóle spotkać, prawie po dwóch latach! Super, że Wojto ma tutaj takie fajne warunki mieszkaniowe, nie dosyć, że ja z Idą możemy z nim mieszkać to jeszcze możemy sobie przyjmować gości.






I pojechał… wcisnęłam mu na drogę coś do jedzenia i picia, ale zarzekał się, że będzie spać i nie zje. Ciekawe…

Wróciliśmy do domu i właściwie nic ciekawego nie robiliśmy. Iducha poszła spać , Wojto poszedł spać (oczywiście nie do łózka tylko na kanapę. Półnagi, w okularach, z szyją zgięta pod katem 90 stopni i nogami zwisającymi poza oparcie). Zamim zaległ dał mi swój telefon z angielską kartą żebym się podłączyła do internetu. Nie było mnie na necie ponad tydzień, więc z szałem w oczach przeglądałam pocztę i kilka innych stron. Niestety, niczego nie zrobiłam do końca, bo ..internet się skończył. A raczej nie internet tylko funciory na karcie Wojtka. Gdybyśmy wiedzieli, że to tak szybko zeżre to bym nawet nie zaczynała.

2 komentarze:

  1. Posluchalem rady :). Powoli zaczne tam cos dzialac, ale na dzis jestem wykonczony po pracy. Kurcze, tesknie za wami wiecie ?!

    http://fireoye.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam, widziałam, masz tam czadową sesję z jakimś ślicznym dzieckiem :-) I fajnie piszesz ;-) Kiedy uzywasz całych słów! :-) Będę polecać!

    OdpowiedzUsuń