Oto post, który został napisany rok temu, kiedy byliśmy wszyscy w Anlii. Nie jest tajemnicą, że uwielbiam Anglię i niemal wszystko co angielskie, mogłabym tam mieszkać na zawsze i nie jest wykluczone, że kiedyś będziemy... Serce mam rozdate ilekroć wspominam, oglądam zdjęcia, ilekroć słyszę fragmenty charakterystycznych zapowiedzi z TV, gdy słyszę angielski angielski, ech....
Kraj cudny, ale ...... kilka rzeczy jest tam osobliwych (tam, lub w tych miejscach, w których akurat my bywaliśmy)
-
kran
konia z rzędem, albo nawet
dwoma dla kogoś, kto wyjaśni mi DLACZEGO!? w angielskich domach nad
umywalkami są dwa krany. Osobny z zimną i osobny z gorącą wodą.
Krany są daleko od siebie i bardzo blisko krawędzi. Nic gorszego
chyba nie dało się wymyśleć! Żeby umyć ręce trzeba odkręcić
oba krany a potem nabrać w „łódkę” z dłoni zimną wodę,
przejechać pod kran z gorącą, nabrać trochę żeby się
wymieszała i potem szybko rozchlapać tą wodę na obu dłoniach. To
samo przy spłukiwaniu. Najpierw się marznie w lodowatej wodzie,
potem brzegi dłoni oblewa woda gorąca. I w dodatku krany są tak
blisko krawędzi, że trzeba dłonie ułożyć równolegle. Nie
kumam.
Nawet gdy się czasem zdarzy jeden kran z dwoma kurkami to kazdy żyje włanym zyciem i kręci się w tą sam stronę. Trzeba się przyzwyczaić i opanować sztukę
regulowania temperatury, bo się kręci i kreci a tu albo za gorąca,
albo za zimna, albo nagle przestaje lecieć. Trzeba sprawić żeby
ręce pracowały niezależnie od siebie, każda kręci w swoją
stronę
- samozamykające się drzwi To chyba
część ochrony p.poż, ale trochę upierdliwe. Np. drzwi w kuchni, w Wojta słuzbowym mieszkaniu same się zamykają i są b. ciężkie, więc trzeba włożyć sporo
sił by je w ogóle otworzyć. Wyjście z kuchni jest przez to
utrudnione, zwłaszcza jak się coś trzyma w rękach, np. dwa kubki
z kawą. Trzeba otworzyć drzwi, przytrzymać je nogą, wziąć
kubki, prześlizgnąć się za drzwi, ale nie ruszyć nogą, a potem
odsunąć nogę (niezbyt gwałtownie żeby nie wychlapać kawy) i
poczekać z wypiętym tyłkiem żeby drzwi się najpierw oparły o
niego, a dopiero potem w futrynę. Inaczej by trzasnęło.
przygotowanie....
rozpoczęcie
wypięcie
sukces!
Hmm…
można by zablokować drzwi specjalną wkładką, wtedy by się nie
zamykały, ale te otwierały się do środka, a za nimi znajdowała się
lodówka, więc nie miało to większego sensu. Takie same drzwi są w
korytarzch. Aby wyjść z budynku musiałam otworzyć łącznie 5 par
takich drzwi. To dosyć trudne z wózkiem, bo musiałam je otworzyć i
przytrzymując przejechać – każdy kto próbował wejść albo
wyjść z wózkiem przez drzwi, które się same zamykają wie o czym
mówię ;-)
-
dziura w drzwiach na listy
Bardzo romantyczna i
fajnie mi się kojarzy. Bardzo chciałam kiedyś, w stercie poczty
leżącej na podłodze znaleźć list do mnie. I nalazłam! Pisała do mnie Mama, pisała do mnie Asia B, pisał do nas szpital i Ida dostała paczkę od Agi D ;-) Ale… ta klapka w
drzwiach robi taki hałas, jakby ktoś wchodził razem z drzwiami do
mieszkania. Za każdym razem gdy listonosz wrzucał pocztę to
podskakiwałam ze strachu.
- dmuchany chleb
Wojtkowi smakuje, a ja
czuje się jakbym jadła gąbkę z materaca. Co dwa gryzy muszę
popijać, bo tak wysusza usta, ale generalnie jakby wyssać powietrze
to cały bochenek zmieściłby się do kieszeni w dżinsach. Wiadomo,
że takiego chleba, normalnego, jak u nas się jada nie znajdziemy,
ale ja już wolę takie tostowe pełnoziarniste, wilgotne i mające
jakiś smak. Wojtka niestety kłują w ząbki wszelkie produkty
„zdrowe” więc ten chleb też odpada.
-
ochrona p.poż
W każdym budynku, czy
to mieszkanie, czy to sklep od razu rzucają się w oczy gaśnice,
instrukcje ewakuacji, czujki dymu czy specjalne drzwi. To dobrze, mam
poczucie bezpieczeństwa przebywając w budynku, w którym te
zabezpieczenia widać gołym okiem. U nas czegoś takiego nie
obserwuję. Np. nasz były blok to była istna pułapka w razie pożaru. Nie
dosyć że jest jedno wyjście, nie ma schodów zewnętrznych, jest
jedna winda, korytarze na innych piętrach pozabudowywane i
pozamykane na zamki… to nie ma tam żadnej gaśnicy, węża, koca,
czujki… nic. W sumie gdyby było to zaraz by ukradli, więc nie ma
się co dziwić, ale już kilka razy przeżyłam strach związany z
przyjazdem pod blok w środku nocy kilku wozów strażackich na
sygnale (raz Wojto otworzył drzwi strażakowi ubranemu w maskę,
kombinezon i butlę z tlenem, było siwo od dymu, strażak rozwalał
toporem wyjście na dach, ale pożar już był ugaszony, drugim razem
podszedł zaspany do okna, powiedział „cztery wozy strażackie
stanęły pod naszym blokiem” … i poszedł spać hahaha!)
Podczas naszego ostatniego pobytu w Anglii, w ciągu 3 miesięcy dwukrotnie zdarzył się wielki alarm przeciwpożarowy. Każde mieszkanie wyposażone było w czujkę dymu, która i nam się kilka ray włączyła. Jednak taka ogólna, niemożliwa do "ręcznego" wyłączenia powodowała przyjad straży poarnej. Dwa razy pakowaliśmy się w pośpiechu i zbiegaliśmy na dwór. Straz pożarna przyjeżdżała bardzo szybko i w szaleńczym tempie manewrowała pod domem. Strażacy w pełnym rynsztynku wchodzili do budynku... by po kilku minutach dowiedzieć sie, że alarm włączyły np spalone kotlety ;-)
na zdjęciu jakaś machina od alarmu pożarowego - wyświetlała który czujnik kiedy reagował, więc było wiadomo gdzie biec i gdzie szukać w razie czego ognia. Wydruk po jednej z ewakuacji.
- znaczki drogowe
Zdrobnienie zasługują
rozmiarowi. Tablice są tak małe, że aż śmiesznie to wygląda,
jak wylizane lizaki, w których patyczek robi się grubszy niż
kuleczka do lizania.
- japonki na cztery pory roku
To
prawda, nie wiem co dziwnego w genach Angoli krąży, ale obojętnie
jaki jest miesiąc, obojętnie jaka pogoda i temperatura – na pewno
znajdziecie kogoś, kto postanowił się ubrać w japonki (czasem do
nich zakładają futro, czasem bermudy…). Równie często spotykamy
się tutaj z mięśniakami, którzy mają koszulki bez rękawów a
całe ręce wytatuowane – czyżby tatuaże ich ogrzewały? ;-) Włochate kozaki latem? Pewnie ;-)
- kontakty z wyłącznikami. Podobno u
nas też już zaczynają się pojawiać, ale ja szczerze mówiąc u
nikogo takich nie widziałam. Uważam to za (wyjątkowo!) dobry
pomysł. Każdy kontakt ma tu wbudowany pstryczek on/off. To oznacza,
że nie trzeba wyciągać wtyczki z kontaktu, wystarczy pstryknąć.
To tak ułatwia życie! Ładowarki, komputer, sprzęt w kuchni…
wiadomo, że niektórych rzeczy nie trzyma się bez przerwy w
prądzie, bo szkoda prądu i nie służy to sprzętowi i też czasem
bywa niebezpieczne (np. suszarka do włosów), wsadzanie i wyjmowanie z gnniazdek jest wkurzające, tak samo jak walające sie po blatach, szurające po ścianach kable i wtyczki. A tu wszystko można
mieć powsadzane, ale dopiero jak trzeba użyć to się włącza
kontakt. Genialne! (…ale trzeba się przyzwyczaić, bo wiele razy
przeklinałam na jakiś sprzęt, że nie działa, a on po prostu nie
był ”pstryknięty” w kontakcie hihi)
-
kupowanie biletu autobusowego u kierowcy.
Wchodzi sie pierwszymi drzwiami i kupuje bilet lub pokazuje miesięcny/powrotny. Nie tak jak u nas w KZK GOPie, że kierowca nawet nie spojrzy, że ludzie włażą nawet drzwiami ze znakiem zakazu....
-
mówienie "hello"
do osób mijanych na ulicy, w parku na spacerze, na szlaku, na plaży... Oczywiście nie na Londyńskiej, zatłoczonej ulicy, ale jeśli to mniejsza miejscowość to ludzie się do siebie uśmiechają i pozdrawiają
-
wysyłanie kartek
a kazda okazję, z dużym wyprzedzeniem wysyła się kartki. "Wyzdrowiej" gdy ktoś się połamie lub leży w szpitalu, urodzinowe, zaręczynowe, rocznicowe, świąteczne, "podziękowalne". Stawia się te kartki, albo wiesza na widoku i cieszą oko.
Kiedy lata temu pracowałam u luksusowej Sary mistrzostwem było, że ona wysyłała zaproszenia na urodziny córki, dostawała podziękowania za zaproszenie, po imprezie dostawała podziękowania za przyjęcie, a ona wysyłała podziękowania za prezent... szał ciał.