środa, 17 października 2012

Hartlypool

Niedziela zaczęła się bardzo przyjemnie.


Przygotowałam śniadanie i zasiadłam do niego w gatkach i koszulce Wojtka, bo moja piżama w praniu, poczochrana, zaspana… I czekałam na Wojta, a on trzasnął drzwiami i gdzieś poszedł. Pomyślałam, że piętro niżej do Pawła zapytać jakie ma na dziś plany, ale zdziwiło mnie, że nic nie powiedział i że przecież mógł zadzwonić, bo mamy do siebie darmowe połączenia. No nic, wrócił za minutkę uśmiechnięty od ucha do ucha i wszedł do pokoju z ogroooomnym bukietem róż.


Aż mnie zatkało! Kwiatki były takie jak lubię tzn. bez żadnych wstążek, folii, asparagusów i innych – dzikie, kolczaste róże w ilości wręcz hurtowej! Poczułam się jak bohaterka romansu :-) taka nagroda za wytrzymanie w małżeństwie 6 lat to dopiero motywacja do dalszej walki ihihihih W każdym razie zrobiło mi się romantycznie i błogo na duszy, od razu lepiej mi śniadanie smakowało ;-)


Niestety, nie mogłam siedzieć i się gapić na te moje kwiaty, bo mięliśmy zaplanowaną wycieczkę. Z okazji naszej rocznicy chciałam wyciągnąć Wojtka do miasta o jakże serdecznej nazwie Darlinghton, ale nie mając internetu nie wiedzieliśmy czy warto, więc pojechaliśmy do polecanej przez jednego z kolegów Wojtka miejscowości nad morzem.

Na pierwszy ogień poszło muzeum , na którego darmowym parkingu postanowiliśmy zostawić samochód. To było trochę dziwne miejsce, bo jadąc tam, do tej miejscowości mieliśmy plan „jedziemy nad samo morze i pospacerujemy”. Zobaczyliśmy z daleka wielki statek z masztami wystającymi ponad dachami budynków. Pomyśleliśmy, ze to kwestia perspektywy i odległości, ale okazało się, że ten statek naprawdę stał między budynkami! Był jednym z eksponatów muzeum (większym niż całe muzeum), ale za wstęp trzeba było zapłacić 8,5Ł więc się nie zdecydowaliśmy.





Muzeum było nawet ciekawe, były różnorodne eksponaty, ale chłopakom najbardziej się spodobał model bojlera z elektrowni wybudowanego ileś tam lat temu w tej miejscowości. Stali przed gablotą i piszczeli do siebie „ooo zobacz, dokładnie taki jak ten co robimy!”, „no i ma takie same bloki”, „i też takie rurki”,”i identyczne „cośtamcośtam”. 





Śmieszne to było, ale im się bardzo podobało. Zobaczyli coś, co właśnie budują w pracy, stawiają rurka po rurce, a w tym modelu wszystko było na swoim miejscu. Po muzeum wybraliśmy się do mariny. Niestety, pobliski port był malutki, prywatny, otoczony pozmykanymi płotkami, więc rzuciliśmy okiem i się zwinęliśmy.


Poszliśmy do „centrum” miasta. Hm…. Jak w horrorze. Niby ładne uliczki, sporo zieleni, ale… żywej duszy tam nie było! Mało co samochodów i jedynymi przechodniami byliśmy my!








Podążyliśmy za znakami do informacji turystycznej i galerii sztuki. Jakież było nasze zdziwienie i niedowierzanie jak się okazało, że zabytkowy kościół, galeria sztuki i informacja turystyczna to jedno i to samo miejsce! W dodatku…nieczynne w niedziele hahahaha.


To by było tyle zwiedzania miasta. Wrócilismy do samochodu i pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża. Jak się skończyły betonowe falochrony i zaczęła plaża to poszliśmy na spacer.



Wiało i było okropnie zimno. Plaża nie za duża, piaszczysta z dużą liczbą kamoli. Po 10 minutach spaceru i znalezieniu…

Koła ratunkowego

Deski serfingowej

Freesbe

Polskich napisów hihihi

Okazało się, że plaża przeradza się w jeden wielki plac budowy. W którymś momencie po prostu zaczęły się większe lub mniejsze dziury, a pomiędzy nimi poustawiany sprzęt budowlany, koparki i inne pojazdy. Totalna porażka!..


No i tyle z naszej wycieczki, która miała być długa, romantyczna i chcieliśmy zjeść sobie na obiad jakieś świeżo złowione owoce morza. Taa…



Wróciliśmy do domu i zasiedliśmy w trójkę do pizzy. Ida podczas całej wycieczki była baaardzo grzeczniutka. W aucie spała albo się gapiła, potem w muzeum wyciągnęliśmy ją z chusty i zwiedzała z nami. Spacer po „centrum” i plaży przekimała w chuście, a w drodze powrotnej siedziała i się do mnie tylko uśmiechała. Kochany słodziak!

Zjedliśmy pizze, Ida poszła spać a my z Pawłem oglądaliśmy filmy. Jeden, potem jeszcze drugi. A jak już Paweł spakował swoje rzeczy i wstał do wyjścia to Wojtek włączył kolejny i tak fajnie się zaczął, że Paweł stał i stał i stał, po 15 minutach przysiadł na oparciu kanapy aż w końcu został do końca. Film był fajowy, komedia „Zamiana ciał” czy coś takiego. Czadowa!

Było już późno, a oni następnego dnia musieli iść do pracy, więc poszliśmy spać.








1 komentarz:

  1. Wszystkiego najlepszego i dużo miłości z okazji rocznicy, kolejnych rocznic i dzieci :-)

    OdpowiedzUsuń