niedziela, 25 sierpnia 2013

Montenegro czyli Czarna góra...piachu

Nadszedł czas kiedy pranie wyprane, zdjęcia przejrzane, wrazenia poopowiadane - można siąść spokojnie na blogu i opisać podróż.

Na tegoroczne wakacje wybieraliśmy się długo i bez przekonania. Nie wiem czy to kwetia braku czasu czy internetu, ale nie obmyslelismy trasy, nie sprawdzilismy ciekawych miejsc, jadac nie mieliśmy pojęcia czego się spodziewać. Całą robotę zrobił za nas Rafał, to on czytał przewodnik, prowadził podczas drogi i mówił na co patrzymy i dlaczego. Buuu... juz więcej nie chce tak jechać żeby nie wiedzieć gdzie się jest i co jest w okolicy.

W każdym razie... zaczęliśmy naszą podróż wcześnie rano i piewszy przystanek zaliczylismy w Bielsku gdzie dołaczyli do nas Państwo B. zwani w dalszym ciągu Balami.

Ida była podczas drogi absolutnie rozkoszna. Dużo spała, gapiła się przez okno, beblała, jadła chrupki... sami byliśmy zaskoczeni, że jest taka bezproblemowa. Kanapki na drogę zrobiła nam mama i całe szczęście, bo ja bym pewnie nie wpadła na to, że Ida będzie tak wsuwać kanapeczki bez skórki i splaskane na wymiar jej dzióbka. W dodatku każdy pakunek był opisany, z czego najlepsze opisy i najsłodsze słówka były na moich aknapkach ha ha!


 Niestety, ze zwiedzania Sarajewa nic nie wyszło, tylko przez nie przejechaliśmy. Jaka szkoda - akurat na ulicy, która jechaliśmy trwał targ staroci. Gdyby nas chłopy nie strofowały to pewnie byśmy tam z Asią trochę pobuszowały... Ja nie lubię ogladać wszystkiego przez szybę. Chciałabym się jednak uprzeć i tam pójść. Mądra Marta po szkodzie, jak zwykle.
 Jeden z piękniejszych przystanków. Nie pamiętam gdzie, ale było tam jezioro o przepieknym kolorze. Wspaniale kontrastowało z jasnymi skałami. Wojto kopnał się kawałek dalej i całe szczęście, że kazał mi się też kopnąć, bo się okazało, że to jezioro jest dziełem wielgachnej tamy, najwiekszej jaką do tej pory widziałam


wielgachna tama (może kiedyś doczytam jak się nazywała)
Droga była bardzo bogata w krajobrazy i dziwne znaki drogowe, jeden odcinek w górach był ekstramalnie wąski i stromy, ale kierowcy radarowcy dali radę! Widoki były powalające.

 "pan da... pan da...."
 przebieranie pieluchy pod chmurką
 Ida podjadała Balom winogrona

 Nocleg zaliczyliśmy w Dubaju ;-) ale nie ma o czym pisać, bo było b.późno, Ida się rozmarudziła i czym prędzej pognaliśmy do łóżek zamiast cokolwiek zwiedzać na miejscu.

Gdy dotarliśmy do Czarnogóry zamierzaliśmy zostać mniej więcej w środkowej części wybrzeża żeby mieć bazę wypadową do zwiedzania, mysleliśmy o okolicach Budvy. Jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy i choć widoki zapierały dech w piersiach to od miasteczka to miasteczka humory nam się zwieszały. Byliśmy coraz bardziej zmęczeni, było upalnie, głodno... a pola namiotowego jak nie było tak nie było. Wjeżdżaliśmy w waskie, zatłoczone, strome, ciasne, zastawione uliczki, z których szczególnie dwóm autom było bardzo trudno zawrócić. Byliśmy zniechęceni. Jeden facet mówił, że ma miejsce na namioty przd domem, wywiózł nas w przepiekne miejsce, widok był absolutnie obłędny, ale.... musielibyśmy się rozbić przed jego domem dosłownie, na parkingu. Bale nawet nie wyszły z samochodu tylko od razu odjechali, a ja bym nawet mogła tam zostać, nie na długo, ale dla takiego widoku podczas picia kawy skusiłabym się nawet na wchodzenie pod zabójczą grkę, na której ten dom stał.

W każdym razie minęlismy dwa auto campy, na których widok wręcz przyspieszyliśmy zamiast się zatrzymywać. Może nawet nie były złe, ale znajdowały się w poblizytiej plaży, że oniemieliśmy. Na niezbyt dużym kawałku lądu i w wodzie znajdowało się tyle osób, parasoli, leżaków, toreb, ręczników, kocy itd., że tylko się za nami kurzyło. Coś strasznego!

Ostatecznie, gdy się już kończyła Czarnogóra i słońce zaszło - znaleźliśmy! Niedosyć, że było miejsce na namioty to plaża była szeroka, prawie pusta, piaszczysta i bardzo blisko! Miejsce niemal idealne! Dużo cienia pod drzewmi, ładne i bardzo, bardzo czyste łazienki, vifi (choć nam akurtat nie miał się na czym przydać) - super!


 troszkę zzumowany widok z namiotu
 nasze obozowisko
 ładny widok ;-)

  A tu już foty z błogiego spędzania czasu. Każdy inaczej lubi spędzać wakacje, nam najbardziej odpowiada trochę wszystkiego, tzn trochę lenistwa, trochę plażowania i zwiedzania. Przed obiadem mieliśmy lenistwo, spokojne pogaduchy, kawa, ciacho, a jak Ida szła spać o udawało mi się nawet trochę poczytać. Życ nie umierać! Bale codziennie były w tym czasie na plaży, ale dla nas lepszy o tej porze był cień.
 pranie z pomocnikiem jest o wiele łatwiejsze ;-)



  Moglismy sobie swobodnie pogadać, pobujać na hamaku, a Ida w tym czasie babrała się w piachu, błocie, wodzie, podlewała rośliny i nas, topiła różne przedmioty w wiadrze (np latarke i mój telefon. Obie rzeczy, mimo długiego namaczania nadal działają!)




 Z plazy zazwyczaj pierwszy wracał Rafał i pichcił obiad. Nawet raz się na niego załapaliśmy (ryż z jabłkami, mniam mniam)

 tatuś córeczki

                   
 córeczka tatusia

 Jedzenie na powietrzu ma te zaletę, że nie ma zadnego "uważaj na... nie pobrudź...nie maż... " :-)


 Morze było średnio ciepłe, zamulone przy brzegu, nie było muszli ani rybek, daleko w głąb pozostawało bardzo płytkie i kilka razy zdarzyły nam się duże fale. Czadowe, wielkie fale, przez które jeden raz skakałam czując się jak małe dziecko. Spadał mi strój, woda rozbryzgiwała się na wszystkie strony, opiłam się i oszurałam o dno, ale było superancko!

 Babcia wyposazyła Klusięw tyle jednostek pływających, że styknie na kilka lat.

 Przepyszne arbuzy!
 Ida wykazywała żywe zainteresowanie wszystkimi sportami wodnymi na jakie się tam natknęlismy. Jednak numerem jeden pozostawał kitesurfing. Pewnie nadejdzie taki dzień, kiedy będę z plaży obserwować moje dwa kochania śmigające na desce z wielkimi czaszami, rozchichotane i uśmiechnięte... wyłażące z wody tylko aby pożerać kanapki z żółtym serem ;-)



 piękna i bestia
 w każdej rodzinie jest jakaś czarna owca ;-)


 piach bardzo drobniutki i ciemnoszary. Przymróżając oko nawet czarny ;-)
 Minaretów było tam wiele, ale odgłos muezina (wzywania do modlitwy) dobiegał do nas bardzo rzadko. No ale jak juz doleciał..... :-)






 córka Supermena


 dwie najkochańsze rude istotki




 plaża to jej żywioł

 kąpiel pod prysznicem była niezbytprzyjemna dla Idy, bo brakowało ciepłej wody, dlatego w ciagu dnia grzaliśmy wodę na słońcu w butelkach a wieczorem w ciepełku się Idulka taplała ;-) My natomiast ujędrnialismy ciała kapiąc je codziennie w zimnej wodzie ;-)

 To właśnie jest szczęście. I po to są wkacje.



 Rafał dostawał szału i dygotania gdy widział taki sposób jedzenia arbuza ;-) Chaos!! Nie równo!! kapie!! :-D

 "Ja kupowałem chleb za 2 Euro i wodę wczoraj, ale ty mi pozyczyłes wczoraj 5, ja płaciłem za nocleg w Dubaju 10E, no ale od tego trzeba odjąc połowę za arbuza czyli 6, czyli zostaje jeszcze.... " i tak 20 minut zanim ustalili kto komu ile jest winien. A potem siedzieli, milczeli i nagle ich oświeciło w jednym czasie: "nie, źle to policzylismy" ;-)
 Misja rozpoczeta. Ida idzie na zwiad, a zaczynamy obserwację wroga.
 moja zabawa falami


 Ida miała małe dolegliwości brzuszkowe, ale na szczęście bardzo dzielnie je znosiła.

Byliśmy tam 9 dni, było bardzo fajnie. Polecamy ten kamping, warunki, lokalizacja i cena bez zarzutu (za 9 dni zapaciliśmy 100 euro). Nie daję linku, aby każdy zainteresowany sam pogmetrał w internecie. Podpowiedź: Safari Beach ;-D