poniedziałek, 15 października 2012

Smutny piątek


Okazuje się, że jak nie mamy w planie żadnych umówionych na godzinę spotkań/wizyt to Ida funkcjonuje codziennie w podobny sposób. Budzi się między 6 a 7 i gyyga, bawi się stopami, ssie kocyk i inne takie. Czasami jeszcze sobie trochę pośpi, a czasami po kilkudziesięciu minutach w wyrze trzeba wstać i z nią pospacerować. Idziemy wtedy do pokoju, sadzam ją przed oknem i mogę się troszkę ogarnąć. Jem śniadanie, bawimy się i około 10, ale czasem nawet 12 Ida robi się śpiąca i kładę ją spać. Czasem kładę się obok niej i się do mnie przytula, czasem zasypia podczas jedzenia, czasem wystarczy ją położyć i już odlatuje. Wtedy mam czas dla siebie. Ubieram się, czeszę, robię sobie kawę, w czasie kiedy stygnie ogarniam pokoje (nie żebym próbowała wcisnąć kit, że sprzątam jak perfekcyjna pani domu hihi, po prostu zbieram ciuchy, zabawki, naczynia i tylko wkładam je w odpowiednie miejsca), przygotowuję jedzenie dla Idy (tak, żeby tylko wlać gorącą wodę kiedy się obudzi). I jak mam szczęście to Ida jeszcze śpi… Wtedy siadam przy kawie i komputerze, zgrywam zdjęcia, piszę notki. Potem Ida się budzi, je i zbieramy się na spacer. Spacerujemy 2-3 godziny. W tym czasie krótko przysypia, wypija butlę soczku i gapi się na świat. Wracamy do domu po 15 i trochę się rozrywam pomiędzy Idę i kuchnię. Ida trochę bawi się sama a trochę wymaga obecności, więc w przerwach próbuję robić obiad. Jak do tej pory zawsze mi się udawało i kiedy Wojto wracał z pracy (ok 17.30) to w piekarniku coś się już podgrzewało. Jemy razem, potem chwilę siedzimy, gadamy, czasem Iducha podsypia z 15 minut, a czasem nie i ok 18.40 Wojto znów wychodzi, tym razem żeby przywieźć pracowników z pracy do domu. Jak wraca to albo razem kładziemy Idę, albo Ona już śpi hihi. Czasem pracownicy proszą Wojtka o podwiezienie ich po drodze do Tesco i idą na zakupy, więc niestety czas leci tyk tyk tyk i kiedy wraca to już jest za późno żeby przetrzymywać kąpiel Idy do tej godziny. Ida śpi, Wojto zalega przed TV (ani trochę nie podsypia, skąd!) a ja… myję naczynia, robię mu drugie śniadanie na jutro, siedzę przed kompem albo oglądam coś w TV. Mam do prasowania całą stertę rzeczy i nawet dwie do szycia, ale jakoś tak mi nie po drodze do tego hihih. Tutejsze żelazko (w porównaniu z moim) jest beznadziejne, więc się męczę okropnie prasując. Koleżanka (Anka Franka) mówiła mi, że jak suszy ciuchy w suszarce to nie musi ich prasować – mi się ta sztuka jeszcze nie udała mimo różnych ustawień. Same straty… stopiłam śliniak, a z zabawki, którą kupiłam Idzie podczas suszenia odpadły elementy ;/ stopił się klej. A! i w książeczce przestała piszczeć piszczałka. A buu…
Tak wyglądają nasze dni tutaj. Wreszcie widzę, że Ona faktycznie ma jakiś „swój” rytm. W domu tego nie było jak zaobserwować, bo ciągle gdzieś łaziłyśmy, jeździłyśmy, albo był upał więc nie wychodziłyśmy z domu do wieczora.





Tak czy siak w piątek przełożyłam karty w telefonie z angielskiej na polską i spłynęło kilka wiadomości, w tym jedna bardzo smutna. Niestety, kiedy odpisywałam na te wiadomości to się trochę pogubiłam, bo mój telefon nie chciał współpracować. Niektóre widomości wysyłał, inne odrzucał, jeszcze inne niby wysłał, a po kilku godzinach okazało się, że są odrzucone. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że przy niektórych numerach nie miałam wpisanego 0048 do Polski? W każdym razie nie wiem co i ile razy podochodziło i do kogo, bo w moim głupim telefonie nie ma raportów doręczenia.  A buuu
Dzisiaj kolejny raz myślę o tym jak nieprzewidywalne jest życie. Dziś jesteśmy, jutro może nas nie być. Jak się z tym pogodzić? Jak to zrozumieć? Jak funkcjonować z tą świadomością? Nie wiem… Nie wiem czy ktokolwiek wie? Przyszło mi do głowy tylko jedno: jeśli nie wiadomo jak długo będziemy – my i nasi bliscy, na tym świecie to trzeba się spotykać tak często jak mamy na to ochotę, mówić sobie o tym co czujemy, być blisko siebie (ha! Piszę to będąc 2000 km od domu!), ale też spędzać czas przyjemnie i pełnie. Jeśli mamy ochotę zjeść tabliczkę czekolady – zjedzmy, jeśli chcemy spróbować zagrać kiedyś w bingo- zagrajmy, jeśli marzy nam się zobaczyć Paryż – zobaczmy! Po co oszczędzać pieniądze odmawiając sobie wszelkich przyjemności? Czy świat się zawali jeśli pochodzimy w piżamie do 17 po południu? Czy nastąpi koniec świata jeśli poprzytulamy dziecko dłużej niż radzą podręczniki wychowania?  Hm… nie chodzi mi o to żeby się stać totalnymi hedonistami, ale trzeba korzystać z życia, to nie jest pusty frazes.
Tyle razy mówiłam o tym, że stworzę swoją własną „The Bucklet List” ( to z filmu o polskim tytule „Choć goni nas czas” z Morganem Freemanem i Jackiem Nicolsonem, obaj byli śmiertelnie chorzy i w końcówce życia robili rzeczy, które zawsze chcieli, ale nie mieli pieniędzy/czasu/ motywacji. Cudny film…)
Zrobię tą listę teraz. I mam nadzieję, że będzie się powiększać i powiększać  ;-)

I tu brzmi mi w głowie piosenka Metallicy ”Carpe Diem, baby” … no to carpe!


…a z wydarzeń dnia to poszłyśmy z Idą nakarmić resztkami chleba ptaszyska.


Pływają po tym naszym kanale watahy łabędzi i kaczek, takich ślicznych z zielonymi głowami. Są też mewy i takie śmieszne centkowane małe ptaszki. Łabędzie miały w nosie całe karmienie, nie chciało im się nawet ruszyć, ewentulanie jak jakiś kawałek odbił się od nich to odwracały głowę, ale jeśli chleb był poza zasięgiem ich średnio zgiętej szyi to go olewały. Kaczki bały się podpłynąć przed łabędzie, więc starałam się do nich dorzucać, ale wiał straszny wiatr, więc było to trudne. Rzuciłam kilka kawałków ptakom na lądzie i się zaczęły zlatywać,  więc potem prawie uciekałam.



Widziałyśmy jakąś szaloną kajakarkę, brrr, ależ musiało jej być zimno!
Byłam z Idą w chuście, więc mogłam bez przeszkód pozwiedzać sklepy ze starociami. Pchanie się do nich z wózkiem było średnim pomysłem, ale w chuście było super.


Dokonałam małych zakupów, m.in. kupiłam dla Idy ślicznego kwiatka za 49p, pluszowy z wyginaną nóżką i pszczółką na górze. Jak po przyjściu do domu robiłam nam zdjęcie to nie zauważyłam, ale Ida wpakowała sobie tego kwiatka od razu do buzi, fuuuj! Zobaczyłam to dopiero na zdjęciu. Ciekawe ile jeszcze takich rzeczy robi a ja nie widzę…



W każdym razie kwiatek poszedł do pralki i jak już wspominałam…odpadła podczas suszenia pszczółka. Zagadką natomiast jest gdzie się podziała!? W pralce znalazłam tylko głowę, a cały tułów ze skrzydełkami wcięło! Teraz pytamy się co chwile „gdzie jest pszczoła?!” Na zmianę z „gdzie jest ząb”. Nadal nie widać ani jednego ani drugiego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz