wtorek, 26 sierpnia 2014

Margate, Ramsgate, Botany Bay... i Dover w jeden dzień!

Zdarzyła się taka niedziela, że ilość pasażerów i posiadane pojazdy pozwoliły nam się wybrać na wycieczkę jednym busem. Było gitesowo!

Pogoda dopisywała idealnie - jak jechaliśmy lało, a jak spacerowaliśmy to było ładnie. Raz siedzieliśmy 10 min w aucie żeby przeczekać, raz biegliśmy przed ulewą do auta, a jak poszliśmy zjeść to kelnerki właśnie obcierały stoliki i krzesełka z wody. Ale my nie zmokliśmy!


kurcze, już nam się zaczyna mylić ;-))

..a może Wojtowi było wstyd pozować z żoną ubraną w sweter z Hello Kitty?!


tu zaczynało padać...ale zdjęcie było ważniejsze ;-)

szpaler z drzew

Ida lubi fytki!

Ida lubi też mamusię ;-)

trochę przypadkiem chłopaki sie zmoczyły.



 my tylko podziwiałysmy z brzegu.  Starszy Bal wskoczył do wody...

...młodych cyklicznie zalewało....

 ...a Łafłał prawie zgubił gatki ;-)

"morze, morze, nic nam nie zrobisz! tere fere...." ...a potem dyla!!!!



a na deser pojechaliśmy zobaczyć z góry klify w Dover i port, w którym dobili lądu Bale kilka dni wcześniej. Było czadowo!
Mokre ciuchy chłopaków suszyły się po drodze łopocząc na wietrze za autem ;-) Wszystkie Bale Dover i potem powrót do domu zaliczyli bez gaci ;-))))











 biorę ciacho

gryzę

pluję?



 :-))











Gil na wyspie ...yyy, tzn grill po wyspie ;-)

Wybraliśmy się pieszo na wyspę. To była prawdziwa wyprawa! Zrobiliśmy milion kilometrów, zmarzliśmy, trochę nas zrosił deszcz, ale ogólnie... było czadowo. Wyspa jest połączona z Gillingham dwoma niezbyt długimi mostami, ale ma fajny klimat. I cudne widoki, porty, łódki, pluskającą wodę i mewy...

zasłużona przerwa na jedzenie




pędzilismy potem do domu, aby rozpalić grilla i wieczorem się takowy odbył. Rafał Bal pilnował ognia i mięcha i chwała mu za to, bo zajęcie to dość niewdzięczne.





Rafał Chmiel z tęsknoty za wyjechaną Magdą posilał się jedynie suchym chlebem i zieleniną...

(...NOT!)


Był z nami również kolega chłopaków z pracy.

Rafał Chmiel był miły i grzeczny...
 (...NOT!)

Robiło się coraz zimniej zimniej, a potem to nawet pokropiło. Kobiety i dzieci znalazły schronienie w domu, a chłopy siedziały na dworze i nie marzli, bo sie rozgrzewali ;-)



Wszystkie "bawance" nasze!

Bawanc to po idowemu plac zabaw. Na razie byliśmy na siedmiu ;-)



Matrix




 Ida jest podejrzana w kroku ;-)





 Popycha wujek ŁaŁfaŁ








Ida przyleciała do UK bez parasolki. W domu ma dwie.... na pierwszym mokrym spacerze na zdjęciach pożyczała od chłopaków, ale teraz już ma swoją, sliczną w groszki ;-) W końcu miałam okazję JA jej kupić, a nie ciągle babcia i babcia ;-)





mały skubaniec potrafi sam wleźć na samą górę. Z zejściem jest gorzej, ale i tak mnie zadziwia, brrrrr

Tarzan i Tarzaniatko ;-)

Ze dwa razy Bale wyrwały się gdzieś bez nas. Ale jak widać było nudno ... ;-)










"Ida bez bucików begała? Tak? Ida ciągnie buciki i kapetki. Tak?"


 Ida ziuma. Na ziezialni.



Ida na kółku

Ida na tampolinie

Ida z Lobeltem na ciarnym kółku


Yyyy... cienkie...Ida nie umie.

Chopaki pomogom?





Ostatnie zdjęcia są z wyprawy na którą wybrał się z dzieciorami sam Rafał. Wszyscy przeżyli i jeszcze takie fajne foty! Ida ponoć miała gęsią skórkę, więc po dżentelmeńsku dostała bluzę chłopaków ;-)




 tu w koszulce od cioci Magdy ;-)