czwartek, 4 października 2012

Good Morning Yorkshire!!



Obudziłam się w jasnym, niewielkim pokoju, w którym na jednej ścianie jest okno, a na drugiej lustrzane drzwi szafy, więc wydaje się jakby były dwa okna. Duże i angielsko wysokie łóżko, z wielką, swieżą pościelą, jasna komoda, na której stały moje śliczne kwiaty powitalne, obok rozciągnięta Parówa…yyyy to znaczy moja kochana Ida :-) obok niej Wojto w piżamie a’la Karinghton …żyć nie umierać!



 Pogoda za oknem niczego sobie, widok…no taki „se”, ale do przeżycia. Wojto miał iść do pracy dopiero na noc, więc leżał sobie spokojnie w wyrze. I nagle słyszę jakieś krzyki. Trzaski. Łomoty… okazało się, że to jakaś parada studentów (mieszkamy w miasteczku akademickim…), któraś z kolei, bo podobno paradują tak od kilku dni. Z kilku stron widziałam zmierzające watahy studenciaków z garnkami, w które walili i coś krzyczeli – szli gdzieś, nie wiem gdzie i robili naprawdę dziwne rzeczy. Zresztą wieczorem też! Bardzo długo łazili w kółko poprzebierani za aniołki i diabełki, krzyczeli coś jak dzikusy – nie kumam ;-)








Zanim zdążyliśmy uzgodnić co robimy z tak pięknie rozpoczętym dniem zadzwonił telefon Wojtka i się okazało, że jest „absolutnie koniecznie pilnie” potrzebny „na chwilkę” w pracy. Zebrał się i pojechał, a my z Idą poprzewracałyśmy się jeszcze chwilę w naszym wielkim, królewskim łożu. Niestety, głód wygnał mnie na polowanie do kuchni. Okazało się, że ten mój zapracowany mąż to jest bardzo bardzo kochany, bo pomyślał o smakołykach dla mnie i nawet o słoiczkach dla Idy, więc obie zjadłyśmy sobie śniadanko (no, przyznam szczerze, ze Ida część swojego wyprychała) i słuchając radia rozpakowałyśmy (my! haha ) torby, a potem obijałyśmy się. Ida zasnęła i przyszedł Wojto. Ta „chwilka” w pracy trwała 4 godziny, więc przyszedł wygłodniały. Po jego śniadaniu zaliczyliśmy wspólną kawę, pobudkę Idy (w końcu Wojtek miał okazję ją zobaczyć w całej okazałości i się na dobre przywitać!) i zebraliśmy się na spacer i najpotrzebniejsze zakupy. Okolica nie jest powalająca, na razie widziałam same budynki akademickie i kilka sklepów. Ludzi jak mrówków (dlaczego oni nie są w pracy ewentualnie w szkole ja się pytam?), akurat trwał w centrum jakiś targ, nie wiemy czy tak jest codziennie czy jakaś okazja była. Kupiliśmy kilka rzeczy (wielki, foliowy śliniak dla Idy „hungry hippo”, karty SIM angielskie, szampon, suszarkę na pranie – nie wiedzieć dlaczego choć mieszkanie jest dobrze wyposażone to tego nie było!). Wróciliśmy zmoknięci, bo się rozpadało. Księżniczka „Ajda” (która w pieluchy fajda) spała, a myśmy pędzili do domu. Gdzieś w połowie drogi wpadliśmy na pomysł, że ta kupiona suszarka, cała zafoliowana, może stanowić niezłą ochronę przed deszczem –więc sobie z niej zrobiliśmy daszek hihihi.




W domu się wysuszyliśmy, zjedliśmy obiad, chwilkę posiedzieliśmy i … Wojto pojechał do pracy. Na pożegnanie poprosił mnie o zrobienie prania (nigdy nie pojmę dlaczego pralka tak przeraża facetów?!) i w sumie poradziłam sobie, ale zainteresowało mnie dlaczego tam, w tej pralce jest tyle guzików i pokrętełek.  Po chwili zrozumiałam dlaczego w mieszkaniu nie było suszarki na pranie – ta pralka to pralko-suszarka, więc można wysuszyć ciuchy zaraz po praniu bez rozwieszania hahaha! No cóż….
Rozdziabałam Idzie banana, ale ona się na niego wypieła i wolała iść spać. Rozdziabanego banana zjadłam sama, a Ida poszła spać do swojego pierwszego  „swojego”  pokoju. Ma wielkie łoże, wysokie jak nasze, trzeba będzie je dostawić do ściany żeby się z niego nie sturlała.
…po włączeniu suszarki uzmysłowiłam sobie, że chyba nie powinnam w niej zostawiać śliniaka, który ma z jednej strony folię. Miałam rację… :-)



I tak minął nasz pierwszy dzień w Nowym Miejscu. Niezbyt ekscytujący, ale muszę sobie w końcu uzmysłowić, że nie przyjechaliśmy tu na wycieczkę krajoznawczą tylko…pobyć.
Z powodu braku internetu w domu i ekstramalnej zajętości Wojtka w pracy posty będą się pojawiać nieregularnie, ale z pewnością będę je pisać i prosić Wojtka żeby w wolnej chwili w pracy (a co to takiego?) postarał się je zamieścić. Żeby móc ze sobą rozmawiać i nie zbankrutować będziemy korzystać tutaj z angielskich numerów, jednak co jakiś czas przełączymy się na polskie coby ściągnąć wiadomości.
Do przeczytania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz