Czasem COŚ ją gryzie…
W niedzielę spaliśmy sobie „ile wlezie”, albo raczej do pierwszego krzyku. Właściwie Ida najpierw sobie sama ze sobą gada, gyga, mruczy i dopiero potem zaczyna charakterystyczne „eeeeee”. Jak pójde od razu to na tym się kończy, a jak nie chce mi się wstać to się to „eeee” kilka razy jeszcze powtarza, a potem przeradza się w krzyk. A płacze całkiem inaczej niż kiedyś. Najśmieszniej jak brzmi to „aj jejeeeeejaaaj”.
Robiąc śniadanie troszkę mi się przypaliła folia w piekarniku i włączył się alarm pożarowy w mieszkaniu. Wojto wcisnął guzik, pootwieraliśmy wszystkie okna i ufff, drugi raz się już nie załączył. Ida siedziała w czapeczce i kocu żeby jej nie zawiało, a ja chciałam jak najszybciej skończyć pichcenie, bo stresuje się tymi alarmami.
Ida od kilku dni wcina obiadki dla siedmiomiesięcznych bobasów, takie nie zmiksowane tylko pogniecione. Dziś i wczoraj wcinała np. spaghetti carbonara, z całkiem dużymi kawałkami makaronu. Radzi sobie doskonale. Karmienie trwa dłużej, ale już się nie dławi, nie robi zdziwionych oczu, nie cofa jej się i w ogóle je wyluzowana. No i słoiki są większe, więc bardziej się najada – Wojto zastanawia się czy nie ZA bardzo, bo wygląda już jak mały ludzik Michelina. Policzki okrąglutkie, oczy robią się w małe szparki, uda ma jak prosiaczek, a jak siedzi to na brzuchu robi się jej tyle zmarszczek, że wygląda jak mops.
Po obiedzie i zabawie poszła spać, ale niestety nie pospała zbyt długo, bo nagle włączył się jakiś straszny dźwięk. Słyszałam go już kilka razy podczas pobytu tutaj, wył króciutko, myślałam, że to domofon, podnosiłam słuchawkęi nikogo tam nie było, więc wzruszałam ramionami i zapominałam. Dzisiaj wyło i wyło. Okazało się, że to druga czujka, obok tej, która nam wyje jak coś przypalimy wisi inna – nie wiedzieliśmy do dzisiaj do czego służy. Nie ma żadnego guzika do wyłączania, nie pomógł reset korków, nie dało się go wyrwać ( ;-] ) więc posłałam Wojta do sąsiadów żeby zapytał czy wiedzą co to. Okazało się, że u nich też to wyje i że to alarm pożarowy. Trochę się zestresowałam, kazałam Wojtowi zadzwonić do Pawła żeby spytać czy u nich też to wyje, okazało się, że tak, więc błyskawicznie zaczęliśmy się zbierać do ewakuacji. Biegałam po domu próbując ubrać siebie i Idę (była rozespana i w samych śpiochach) mając na uwadze, że jak się pali to nie wolno zbierać żadnych klamotów tylko jak najszybciej uciekać. Z drugiej strony musiałam ubrać Idę bo taka spocona i w samych śpiochach zaraz by dostała zapalenia płuc albo coś. Łapnęłam też nasze portfele, saszetkę z dokumentami i udaliśmy się do wyjścia. Na schodach natknęliśmy się na innych, schodzących z wyższych pięter i jeden z chłopaków powiedział, że to fałszywy alarm, bo przypaliły mu się tosty. Trochę się uspokoiłam, a on stanął z kumplem na parterze pod panelem alarmowym (takie duże urządzenie, w którym da się zresetować alarm albo sprawdzić skąd się zaczął), popatrzyli na niego i zaczęli się z niewyraźnymi minami drapać po głowie. Wyszliśmy przed budynek, było tam już mnóstwo osób, kilka nawet w piżamach! Po chwili usłyszeliśmy syreny strażackie, ale z rozmów dowiedzieliśmy się, że jakaś dziewczyna wychylała się chwilę wcześniej przez okno i krzyczała, że przeprasza za zamieszanie, ale przypaliły jej się burgery. Swoja drogą nadal była w mieszkaniu, tak jak cała gromada dzieciaków w mieszkaniu nad nami, mieli akurat przyjęcie urodzinowe (z dołu widzieliśmy baloniki i rozwieszane napisy) i stali w drzwiach balkonowych gapiąc się na nas, zgromadzonych na dole jak na świetną atrakcję. Trochę to nierozsądne, bo jak się okazuje i ci chłopacy od tostów i ta dziewczyna sądzili, że to przez nich włączył się alarm – oni wyszli, a ona nie. Skoro w jednym czasie w dwóch mieszkaniach mogło się coś przypalić to równie dobrze w którymś mogło się też faktycznie coś jarać, wiec zawsze trzeba postępować zgodnie z instrukcją i wyjść, a nie „myśleć”. Przecież nigdy nie można mieć pewności, że to tylko przypalone śniadanie…
Dwa wozy strażackie zajechały pod budynek i co zaczęli robić niemal wszyscy stojący tam ludzie łącznie z nami? Zdjęcia! :-)
Taka refleksja: ZAWSZE warto być ubranym, uczesanym i mieć w domu porządek – nawet jak się nikogo nie spodziewamy to może ktoś przyjść (coś o tym wiem – jak nie kominiarz to gość od ankiet azbestowych, a ostatnio kurier z paczką dla sąsiadów). Po kilku nocnych akcjach pożarowych pod naszym blokiem i teraz, po dzisiejszym alarmie mam jeszcze jeden wniosek. Trzeba sobie przemyśleć plan ewentualnej ewakuacji. Wyobrazić sobie, że trzeba natychmiast wybiec z domu. Jaka kolejność działań? Co zabrać? Już od dłuższego czasu zastanawiam się jak przechowywać ważne dokumenty żeby ich w razie czego nie stracić. Chyba trzeba by spakować saszetkę albo kopertę z najważniejszymi dokumentami i umieścić w takim miejscu, żeby w razie czego dało się ja porwać i uciekać. Myślałam też już nawet o tym co zrobić jak nie można uciekać drzwiami… o ile tu na pierwszym piętrze są alternatywy, tak u nas, na jedenastym jakoś tak nie bardzo… W każdym razie do listy zakupów po powrocie musze dopisać gaśnicę do kuchni. Taką małą. Wojta prosiłam, obiecał mi kupić, ale na razie jeszcze tego nie zrobił, więc muszę się tym zając sama, będę się pewniej czuć.
Wojto w sobotę zamieszczał moją pisaninę i próbował wkleić filmiki, ale się nie udało. Nie wiem czy dziś mu się uda, ale jeśli tak to zajrzyjcie na poprzedniego posta, powinny być trzy.
P.S (wojto) Niestety filmików nadal nie udaje mi się wkleić.