środa, 30 października 2013

Ziarnko do ziarnka aż zebrała się miarka... na Londyn i USA ;-)

Zastanowiła mnie ostatnio moja reakcja na ludzi zbierających pieniądze do puszki gdzieś na Zwycięstwa. Ominęłam ich szerokim łukiem i nawet przez myśl mi nie przyszło żeby zerknąć na co zbierają. Czyżbym była okrutna i miała kamienne serce? Zastanowiłam się nad tym wracając do domu i doszłam do wniosku, że nie, że po prostu nie trafia do mnie taki rodzaj proszenia o pomoc. Nie ufam zbierającym do puszek, nie ufam żebrzącym na ulicach, nie wzruszają mnie plakaty reklamujące np 1%.

Chyba jedyna forma zbiórki ogólnej, której ufam to Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy - kto z nas nie miał do czynienia ze sprzętem medycznym kupionym z ich zbiórek? Kiedy sama zbierałam pieniądze do puszki dla WOŚP wrzuciłam do niej więcej swoich oszczędności niż nakazywał zdrowy rozsadek, za to np. mój kolega z klasy chwalił się jakie to miał sprytne sposoby, żeby ze swojej puszki wyciągać pieniądze wrzucone przez innych ludzi.
Dlatego zamiast wrzucać do puszki wolę wpłacić na konto.

Hm.. a teraz jak to się ma do tego, że u mnie w punkcie w UM stoi puszka Olgi Kostki? Hihihi. No cóż , sobie mogę zaufać ;-)

Jeśli chodzi o obie dziewczynki, którymi spamuję tablicę na fb i pisze czasem tu, na blogu to i u Antosi i u Olgi DZIEJE SIĘ!

Olga jest już po pierwszej z trzech dawek chemii w Londynie. Zabieg zniosła dobrze, już wróciła do domu i zbiera siły na następną dawkę. Rodzice nadal zbierają pieniądze na trzecią porcję lekarstwa i jestem pewna, że się to uda, bo ludzie są naprawdę wspaniali ;-)




A Antosia?
Coś co naprawdę wydawało się niemożliwością - już się dzieje. Antosia kilka dni temu , wraz z obojgiem rodziców i dwumiesięczną siostrą poleciała do Stanów. Wczoraj, właściwie kilka godzin temu przeszła pierwsza operację. Na salę operacyjną zaniósł ją tatuś, a pierwsze słowa jakie wymówiła po wybudzeniu z narkozy to "mama, tata, boję się..." 
Wg doniesień rodziców lekarze są zadowoleni z przebiegu zabiegu, mimo, że operacja się przedłużyła. Antosia przez jakiś czas będzie musiała być na środkach przeciwbólowych, mocniejszych niż morfina...

Nie wyobrażam sobie jak ciężko musi być jej rodzicom. Z jednej strony poruszyli niebo i ziemię żeby do tych operacji w ogóle mogło dojść, a teraz? Wyjechali na pół roku z dwójką dzieci na drugi koniec świata, są daleko od rodziny, domu, pracy, ukochanych babć, cioć, miejsc. Ale najgorsze, że muszą patrzeć jak na ich życzenie Antosia jest badana, nakłówana, mierzona, usypiana, prześwietlana, operowana, wstrzykuje jej się różne substancje, a ona biedna, taka maleńka boi się tego, płacze, nie rozumie co się dzieje. Przez kolejne miesiące czeka ją mnóstwo bólu i czasu spędzonego w szpitalu, unieruchomienie, jakieś przyrządy i maszynerie...
Jestem pewna, że rodzicom Antosi wiele razy przeszło "po drodze" przez myśl, czy dobrze robią? Czy nie lepiej zostawić stan rzeczy jaki jest? Hmm... "uważaj o czym marzysz..." Jednak myślę, że jak się operacje udadzą, to o bólu i wszystkich trudach zapomną, a Antosia mogąc chodzić na własnych nóżkach będzie im za te trudne decyzje i ogromne starania bardzo wdzięczna.

Obie dziewczynki można podglądać na blogu i na fb, gdzie rodzice starają się zamieszczać bieżące informacje i zdjęcia, dzięki czemu czuję się jakbym była ich dobrą znajomą ;-)

Od paru dni rozpoczynam dzień od kilku kliknięć - pamiętacie Pajacyka, któremu klika się w brzuszek i wtedy się uśmiecha i doliczana jest porcja jedzenia dla dzieciaczków? Jest więcej takich stron  TUTAJ.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz