środa, 16 października 2013

Zatoka Kotorska - raj dla oczu ;-)

Tak, tak, po dwóch miesiącach postanowiłam zakończyć opowieść o naszych wakacjach w Czarnogórze. 

poprzednie posty opisujące nasze wakacje są tutaj:


Tym razem ostatni odcinek - Zatoka Kotorska, czyli coś, co już na mapie wyglądało bardzo zachęcająco. Nie myliliśmy się! malownicza, otoczona wysokimi górami zatoka, z niezbyt szeroką, kamienistą plażą, nagłym spadkiem głębokości i takim nawałem turystów, że przez 7-8 godzin, Wojto z Rafałem biegali od domu do domu pytać o nocleg.

Ale od poczatku:


Wybraliśmy się tam pod koniec naszego pobytu, zostawiając sobie ostatnie trzy dni właśnie na tę część Czarnogóry. Może gdybyśmy wiedzieli co tam zastaniemy to zebralibyśmy się dużo wcześniej ;-)

Wyjechaliśmy rano, po drodze zatrzymaliśmy się w Budvie na zwiedzanie. Czy ja już pisałam o Budvie? Hm... jeśli nie, to będzie jeszcze jeden post, bo tam było bardzo ładnie //już jest//. Po zwiedzaniu ruszyliśmy na południowy kraniec Czarnogóry, do Zatoki Kotorskiej. Już kiedy przed wyjazdem przeglądałam mapy to byłam ciekawa tego miejsca, zobaczcie na planie, na zdjęciu powyżej jaki ma ona kształt (jasne to woda). Mysślałam, że zaczniemy od tego miejsca i potem będziemy się przesuwać na północ, ale może i lepiej, że zrobilismy odwrotnie? Z dużym prawdopodobieństwem mogę podejrzewać, że nie chciałabym się stamtąd w ogóle ruszać ;-)

Franca - sklepy z mięsem ;-) brrr, jakoś tak niezachęcająco się nazywają hihiih


Może to nie jest nic dziwnego, ale pierwszy raz widziałam lotnisko w środku miasta. najpierw jak dzikus chichotałam na widok samego pasa i stojących samolotów, a potem okazało się, że akurat wprost na nas obniża lot samolot i lada moment będzie lądować. Nie tylko my byliśmy pod wrażeniem, bo i samochód przed nami (jakaś taka rozklekotana Toyota RAV z Polski) i auto za nami, tak jak my nagle zjechały na pobocze i zaczęła się sesja zdjęciowa ;-)


wrażenie dosyć obłędne ;-) Ja się bardzo boję latać, o czym wszystkie bliskie mi osoby wiedzą, ale latanie ma w sobie coś co zachwyca, pociąga, jest owiane nutą magnetyzmu. Lubię bywać na lotniskach, lubię starty i lądowania, lubię całą oprawę "na około", lubię hałas silników, widok wznoszących się i obniżających maszyn. Lubię patrzeć na załogę w uniformach, ciekawe wydają mi się tajniki pracy takiej załogi, chyba bym nawet  chciała być celnikiem, albo pracownikiem płyty ;-)  Natomiast latanie? Albo mąż pilot? (pozdrowienia dla Anki Franka) ...nie, dziękuję ;-)

 i się zaczęło... piękne widoki, wysokie skaliste góry ze skąpą roslinnością, kontrastujące z niebieska wodą...

małe mieściny, ze starą, dosyć różnorodną zabudową, małe zatoczki, ciasna uliczka wzdłuż wybrzeża...


jechaliśmy tak i jechaliśmy....

i jechaliśmy.....

i jechaliśmy... podziwiając widoki i przy okazji szukając jakiegoś pola kempingowego. Niestety, objechaliśmy niemal cała zatokę zanim coś znaleźliśmy. Pierwszy obejrzany przez okno podczas mijania go nie spodobał, więc pojechaliśmy dalej. Na drugim nie było miejsc, trzeci minęliśmy, bo nie zauważyliśmy go na czas, a potem dojechaliśmy do opisanego w internecie jako "cudowny i godny polecenia" i przeżyliśmy szok : sceneria jak z jakiegoś filmu katastroficznego, albo wprost z obozowiska Romów na obrzeżach Szkodera - betonowe tarasy, pozastawiane samochodami, przyczepami i stolikami, miedzy nimi płachty, prowizoryczne daszki, suszące się pranie, siedzący przy piwie ludzi i ogólne wrażenie chaosu. To bardziej przypominało zaułek w jakiejś podejrzanej dzielnicy niż pole namiotowe. Pojechaliśmy dalej.

Zrobiło się ciemno, minęliśmy jeszcze ze dwa pola, na których nie było miejsc lub warunków i ogarnęła nas czarna rozpacz. My byliśmy za tym, żeby znaleźć najbliższy nocleg w pokoju i rano zdecydować czy jedziemy gdzie indziej, czy co robić dalej. Nasi towarzysze podróży mięli odmienne zdanie, wiec rozpoczęliśmy drogę powrotną, w poszukiwaniu tych miniętych i nie sprawdzonych kempingów. Nie wiem która była , koło 22 chyba kiedy zajechaliśmy na pierwszy z nich, było miejsce nad samym brzegiem morza, pod drzewkiem - widok na rozświetlone światłami jezioro powalał...

Panowie rozłożyli jeden namiot (a zatem tej nocy w "czwórce" spało 7 i pół osoby ;-) i jak się wstępnie ogarnęliśmy to ja poszłam usypiać Idę i film mi się urwał. Podobno reszta towarzystwa długo siedziała i gadała, a mnie małpiszony nie obudziły i wszystko przegapiłam ;-(


Tam o, w tle, widać pożar na szczycie góry. Widzieliśmy dym juz duzo w cześniej, w ciagu popołudnia, ale wydawało się, ze to jakaś mgła ;-)

Śniadanko



...chyba obie się nie wyspałyśmy
Ida miała problemy z brzuszkiem, wiec próbowaliśmy ja karmić dietetycznymi rzeczami, ale zarówno specjalnie dla niej gotowane, jak i dzieciowe jedzenie ze słoików miała w głębokim poważaniu. Najbardziej chciała jeść rybę z puszki i arbuza.


pozwalaliśmy jej na gmeranie łyżką w resztkach, bo nie podejrzewaliśmy, że ta sprytna istota będzie potrafiła sama jeść ;-)





"... to może chociaż łyżkę dajcie oblizać..."






Widoki były piękne, woda cudna, fajnie się pływało w takiej spokojniej, niefalującej. Rafał nawet znalazł kraba, szkoda, że martwego hihi


nie mam pomysłu na komentarz do tego zdjęcia ;-) (może tylko tyle, że tez chciałabym mieć taki okrąglutki tyłeczek hihi)




Za dnia odkryliśmy fascynująca infrastrukturę kempingu:
- prysznic pod chmurką, z widokiem na zatokę, muszę powiedzieć, że mi się on nawet podobał ;-)
- ubikacje, które ograniczały się do dziury w podłożu
- sprytny i niezwykle zaawansowany system kanalizacyjny, który polegał an tym, że cała zużyta do mycia siebie lub naczyń woda wsiąkała w glebę lub spływała prosto do zatoki. Nie odkryliśmy co się działo z odpływem z kibelków, ale może to dobrze?
- system odprowadzania odpadów pod nazwą "co se nazbierasz to musisz gdzieś wywieźć we własnym zakresie"
- recepcja w postaci rozklekotanej przyczepy campingowej, otoczonej płachtami ceraty, mieszkały w niej co najmniej trzy osoby stanowiące pion Managementu
- pion managementu, który stanowiły trzy osoby o niezidentyfikowanym stopniu pokrewieństwa, starzy Serbowie, bez zębów, nie mówiący ani po polsku (hihihi), ani po angielsku, ani po niemiecku


Własnie z pionem zarządzającym się zcięliśmy na koniec, bo chcieli nas podwójnie skasować za nocleg. Panowie byli twardzi, nie chcieli płacić, tzn Rafał wcale, a Wojto jakieś tam drobne różnice, straszyli nas policją i szczerze mówiąc bałam się, że zaraz dojdzie do rękoczynów, albo że nam ze złości coś zrobią - jak nie z nami to z samochodami i zostaniemy tam na dobre. Wspomnieć jeszcze należy, że od wycieczki do Szkodera Rafała samochód miał padnięty akumulator i odpalał wyłącznie na kabelek, trzeba wiec było sie zawsze trzymać razem i parkować tak, aby można było do Rafała dojechać i odpalić.

Ruszyliśmy szukać noclegu na ostatnie dwa dni naszych wakacji. Przy okazji, mijając to zupełnie pierwsze pole, które zostało od razu zdyskwalifikowane przez nas "na oko" okazało się, że było cudne, absolutnie bajeczne. Hm...

przy okazji dopisaliśmy jeden punkt do naszego Kodeksu Wakacyjnego:
- "Sprawdzać KAŻDY camping"


mój ulubiony widok z zatoki


dziwne tez się zdarzały

zatoka mała, a pływały po niej gigantyczne wycieczkowce





prawie jak po chińsku?



Szukanie noclegu (nie było szans na autocamp, więc zdecydowaliśmy się na apartmani, sobe lub cokolwiek przypominające pokój) to była porażka. Jechaliśmy wzdłóż wybrzeża i nasze brzydsze połówki biegały od domu do domu pytać o pokoje, a my smażyłyśmy się w samochodzie. generalnie dzień był do bani, bo cały spędzony an poszukiwaniu pokoju - to niesamowite, ale przejechaliśmy niemal całą zatokę i nic - ani jednego wolnego pokoju. Około 18 w końcu się udało! I to jakie pokoje! Z widokiem na morze! Było tylko jedno "ale", dom był oddalony od plaży o jakieś 500 metrów, ale...w górę. Aby się do niego dostać należało się wdrapać po wielkiej stromiźmie. Byłam zmęczona i zniecierpliwiona, więc jak to z dołu zobaczyłam to blisko było do rozbicia namiotu na trawaniku przed pobliskim sklepem. Ale jak już się wdrapałam i Wojto mnie przytulił wysapując zdyszany "wyobraź sobie wieczorną kawę tutaj, z takim widokiem" to mi przeszło.











Cywilizowany nocleg. Prawie ;-)

Następnego dnia...., na zakończenie pobytu wybralismy sie do malowniczego Kotoru. Było przepięknie!


Ida chętnie pozuje do zdjęć, hihi


Asia i Robert niestety się nie wybrali an wycieczkę.

wrzuciłyśmy pieniążka, więc na pewno tam keidyś wrócimy


Tango Montenegro ;-)

plan starówki


tak, ta dziewczynka na rogu to Ida ;-)
czuła się jak u siebie






































Mury obronne biegną stromo do góry i tworzą wieczorem labirynt ze światełek



Jak już będziemy na emeryturze to sobie sprawimy taką jednostkę pływająca i jeszcze raz odwiedzimy te wszystkie piękne miejsca na całym świecie ;-)






A oto kilka fotek z naszej miejscówki. Są takie miejsca, których z różnych przyczyn się nie zapomina, myślę, że to będzie jedno z nich.

najbrzydsza lampka jaką widziałam ;-)




 W dodatku posiadało niezwykły wystrój. jako, że teraz na tapecie mamy urządzanie wnętrz sfotografowałam sobie co lepsze kawałki ;-]







powrót do domu....start!



przejeżdżaliśmy przez przepiękna Bośnię i Hercegowinę




"mały Dubrownik" to określenie pojawiające się w stosunku do niemal każdego odwiedzanego przez nas miasta. To mijane po drodze pewnie tez się porównuje do Dubrownika ;-)





ups...


"zakręcona, zakręconaaa"


Widok odbierający mowę. Sarajewo.






...i 25 godzin później byliśmy w domu ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz