Rano, koło 9tej chłopy spały, Wojto zajął się Idusią, a my obie z Asią poszłyśmy „na markiety”.
Wróciłyśmy to już szczerze mówiąc było baaardzo późno. Zjadłyśmy śniadanie (chłopy se zrobiły jajownicę nie czekając na nas – i słusznie, bo by padli z głodu hihi) i spakowaliśmy się na wycieczkę nad morze. Jakoś tak te nasze zakupy, potem śniadanie, tea time … i zrobiło się popołudnie Ruszyliśmy, ale już po drodze obliczyliśmy, że jak tylko dojedziemy to Wojto będzie musiał wracać żeby przywieźć pracowników z pracy (on miał wolne, ale oni nie…). Po drodze przydarzył się jeszcze postój na puszczenie pawia hihihi, więc jako, że byliśmy na dwa auta to my z Wojtem i Idą wróciliśmy do domu, a Wierzby pojechały na wycieczkę. I tu kolejny angielski absurd. Tutaj auto ma ubezpieczenie wypisane na konkretną osobę, więc nie ma możliwości zamienienia się, pożyczenia auta czy jakiegokolwiek spontanicznego prowadzenia czyjegoś samochodu. No głupota! Wojtek jest wpisany do ubezpieczenia tego samochodu służbowego, więc on musi przywozić i odwozić pracowników, bo nie ma możliwości żeby zrobił to ktokolwiek. No i dupa… bo tak to byśmy się zmieścili z Wierzbami do tego samochodu, a auto Wierzboli dalibyśmy pracownikom żeby sobie sami wrócili. W każdym razie musieliśmy się rozdzielić i odpuścić wspólną wycieczkę. Poszliśmy za to z Wojtem na spacer z Idą ..po lombardach hihihi, bo chciał znaleźć jakieś fajne gry dla chłopaków, niestety nic dla ich przedziału wiekowego nie było.
Wojto wrócił z przywózki pracowników, wypiliśmy kawę i wpadły Wierzby. Zmarznięci, zmęczeni, ale podekscytowani, bo zaliczyli dziki szał zakupów w sklepie „Funciak” (wszystko za funta). Ja się do tych sklepów boję wchodzić, bo nie wiem jak się zabiorę z powrotem do domu…
Ten wieczór niestety był bardzo krótki. Zjedliśmy kolację – jako, że na mieście żywili się w jakiś fast foodach i nie chcieli próbować angielskich rzeczy to im zaserwowałam kolację po angielsku, czyli ciasto z kurczakiem, pieczone ziemniaki, brokuły, kukurydza … taki standard. Ponieważ mieliśmy być razem na wycieczce, a kuchnia jest tu ubogo wyposażona to nie siliłam się na gotowanie tylko kupiłam gotowce. Zjedliśmy, potem się pakowali…potem chwilkę posiedzieliśmy i pogadaliśmy, ale kiedy chłopcy przyszli z prośbą „mamo, tato, przyjdziecie już do nas się położyć?” to impreza się skończyła. Buuuu…
Rano wstali, zebrali się i pojechali.. Jak przeciąg!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz