piątek, 9 listopada 2012

Drapu, drapu, głupi królik!

Okazało się, że w ciągu kilku dni zużyłam 2/3 internetu, więc muszę sobie wziąć na wstrzymanie. Wracam niestety do tej praktyki, że Wojto wkleja moje posty w pracy. Trudno… Co za tym idzie maile, wpisy na fb, komentarze i wszelkie inne fajne rzeczy będę czytać bardzo bardzo rzadko. A buuu…

Co dziś robiła Ida… po pierwsze jak zwykle spała. Wykorzystałam ten czas na umycie wózka, bo był obklejony błotem, zupkami i innymi substancjami. Byłam z siebie bardzo dumna, bo efekt był wyraźny. Jak skończyłam to postanowiłam się uczesać, bo od rana łaziłam z mokrymi włosami spiętymi byle jak spinkami (niestety to nie „byle jak” z serii artystyczny fajny bałagan, tylko naprawdę byle jak czyli brzydko). Jednak nie było mi dane się upięknić , bo akurat jak byłam przy drzwiach to ktoś bardzo głośno zastukał, czy raczej zawalił do drzwi. Pan w sprawie oględzin mieszkania. Mięli chodzić jacyś ankieterzy, ale dopiero następnego dnia. Powiedziałam mu, że Ida śpi i ze nie bardzo, więc umówiliśmy się na jutro. Jak tylko zamknęłam za nim drzwi to z „pokoju Idy” (będę sobie tego wyrażenia używać ile wlezie póki mogę!) rozległo się „eee eeee”. Pewnie obudziła się przez to pukanie. Zawołałam faceta z powrotem (niestety w końcu się nie uczesałam!) i sobie coś przez około pół godzinki mierzył, sprawdzał, drapał sufity – nie kumam za bardzo, ale ma to związek z wymianą czy kontrolą stropów azbestowych. Hmm… mam nadzieję, że tu takich nie ma ;/ W tym czasie Ida jadła obiadek. Niestety…..



…kichnęło jej się. Że ona tak wyglądała to pół biedy, ale zaświniła czysty wózek ;-)


Po obiedzie poszłyśmy na spacer. Była fajna pogoda i trochę pospała, toteż wróciła w wyśmienitym humorze.









Potem próbowałam ją zainteresować jedzeniem. Dałam owoce, ale zrobiła sobie z nich piłki.




Jeszcze nie wkłada sobie do dzioba wszystkiego co popadnie –„ jeszcze”, a może nie wszystkie dzieci przechodzą taki etap? Julka z piętra niżej podobno wszystko próbuje zjeść, więc rodzice i dziadkowie co chwilę na nią krzyczą i zabierają jej z rąk różne przedmioty. Wydaje mi się jednak, że jeśli to nie jest niebezpieczny przedmiot to chyba może dziecko sobie pomamlać? Bo niby dlaczego nie? Tak poznaje świat (podobno…).

Tutaj filmik, ale tylko dla widzów o mocnych nerwach bo trwa aż 2 minuty!


Nie chciała już dzisiaj mówić żadnego baba ani babo – odwidziało jej się?


Fajnie się bawiła na macie, ale nie podobało mi się jak jest ubrana, wiec postanowiłam ją upiększyć zakładając jedną z moich ulubionych sukienek (swoja drogą , w te co zostały w domu to już się raczej nie wciśnie… ). Iducha z wielkim zdziwieniem zareagowała na sukienkę i bardzo bardzo chciała wydrapać z kieszonki króliczka – a on się nie dał ;-)






Fajna jest, prawda? Tylko mam wrażenie, że bardzo się zmienia wizualnie. Jak oglądam jej „stare” zdjęcia to wygląda na nich zupełnie inaczej. Włosy ma obecnie takie jakieś szatynowate, buuuu. Nie idą ani w rudości ani w ciemny brąz, więc szkoda. W dodatku czasem mam wrażenie, że są sztywne i tak się nie dają za bardzo zaczesywać – to wskazuje, że może mieć włosy po Wojtku – więc tymbardziej szkoda. Wojto ma włosy jak druty – grube, sztywne, szorstkie – generalnie dla chłopa to chyba żadna różnica, ale dziewczynka z taką szczeciną? Oczy też już coraz mniej szare.




Czy ktoś z czytających wie kiedy warto i kiedy można uczyć poić takiego malucha z kubeczka? Próbowałam już trochę i powiem, że nawet…nawet jej to szło ,ale na pierwszy raz nie chciałam przesadzić z ilością, więc wypiła jakieś pół naparstka. I czy dziecko w tym wieku MUSI jeść kaszki albo jakieś kleiki? Jeśli to kwestia glutenu tylko to ok, dostaje go w innych rzeczach – ale może chodzi o coś innego? Proszę mnie oświecić…


W każdym razie, wracając do kubeczka to po powrocie do domu czekają mnie niezłe zakupy: fotelik do samochodu, krzesełko do jedzenia, większe butelki, kubek, inne smoczki, …a to będzie okres przedświąteczny, więc na samą myśl o tych tłumach w sklepach robi mi się słabo. Fuuuj! Ale jeszcze słabiej mi się robi jak sobie myślę o przyzwyczajaniu jej do sztucznego mleka, zrywania się rano z łóżka i pospiesznego pakowania do samochodu, o powrocie do pracy (to już mi się nawet zaczęło śnić) i NIEWIDZENIU jej przez kilka albo kilkanaście godzin dziennie (teraz rozumiem dlaczego wszystkie moje koleżanki-mamy tak bardzo nie lubią szkoleń i zebrań – praca to ostatnie miejsce, w którym mam ochotę spędzać wieczory…). Jednym słowem: buuuuuuuuuuuuuu………… Codziennie mam świadomość, że zużywają mi się ostatnie dni tej beztroski… ostatnie dni przyglądania się Idzie podczas każdej czynności, przysłuchiwania się każdemu odgłosowi jaki wydaje, spacerowania i opowiadania jej o wszystkim co się na około dzieje. Nadchodzi głupia zima i moje wyobrażenie o dniach kiedy będę chodzić do pracy jest takie: Budzę się – zimno, ciemno, szybko ubieramy się i zdyszana, spocona podrzucam Idę mamie. Jadę do pracy ((tu w moich myślach jest armagedon)), wracam, po drodze robię biegiem zakupy i odbieram Idę, jadę do domu, jakimś nieznanym mi jeszcze sposobem wnoszę Idę i zakupy do domu, robię obiad i… jest NOC ;-) Nie ma szans na spacer, nie ma opcji żebym miała siły na jakieś głupie sprawdzanie sprawdzianów albo układnie lekcji. Mam nadzieję, że tylko teraz widzę to w takich czarnych kolorach i jednak – skoro tyle kobiet to robi – to i ja dam radę. Tym bardziej, że przecież ja mam taką cudowną pracę i TYYYYYYLE wolnego! :-]] Nie chcę, nie chcę, nie chcę….. 

Echhhh…. Rozkleiłam się, a tymczasem jest środek nocy, Wojto pewnie przeprowadził ekspansję i śpi w poprzek łóżka (wczoraj poszłam spać do Idy, bo nie miałam się jak koło niego położyć hihih).

Acha! Dziś tak naprawdę już czwartek, ale nie mam ani jednego zdjęcia, bo nie miałam baterii w aparacie (zostawiłam na noc do ładowania, ale w wyłączonym gniazdku hahah). Byłyśmy na spacerze w nowej dla nas dzielnicy miasta, ale nic ciekawego nie widziałyśmy. Zrobiłam też rundkę honorową po sklepach ze starociami, ale jakaś posucha – nic fajnego nie znalazłam! A tak przebierałam nogami żeby iść! Stwierdziłam, że raz na dwa tygodnie będę Idę pakować do chusty i heja na shopping – a tu taki zawód.

Dobranoc, pcheł na noc!!

Ps. Czy wiecie, że w tym tekście użyłam 65 razy słowa „nie”? Idąc tym tropem „tak” napisałam 15 razy a „Ida” lub odpowiednik… tylko 13. Chyba muszę się trochę upozytywnić. Martini?! ;-)

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ida nie będzie miała sukienek???? To co, można już kupować?! Na jaki rozmiar? . Jejku jejku, ja już nie pamiętam kiedy dziecko piło z kubeczka niekapka. I te kaszki...kiedy to było? Moje bandziory nie przepadały za kaszkami, zresztą jak sobie przypomne ich zapach i mleka w proszku to się im wcale nie dziwię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z kubeczka warto próbować od początku. Albo dać dziecku słomkę - moja starsza tak piła w wieku ok. 8 mies.
    Kaszek nie trzeba dawać wcale, ale można, jeśli chcemy szybko i na dłużej nasycić dziecko.

    OdpowiedzUsuń