Mało brakowało, żeby Wojtek po przyjściu z pracy zastał Idę w piżamie ;-) Trochę sobie pofolgowałyśmy, aaa co!
Miała doskonały humor, więc podzieliłam się z nią śniadaniem – podsuwałam jej kawałeczki chleba, a sama jadłam Nutellę hihih. Zjadała małe kuleczki chleba bez mrugnięcia okiem i sama otwierała dziubek jak zbliżałam się z kolejnymi porcjami. Dzielna dziewczynka! Potem bawiła się chlebem i gadała do niego
Potem jedliśmy, toaleta, kulu lulu i jak Ida poszła spać to Wojtek wziął do jednej ręki szczoteczkę, do drugiej butelkę Finlandii (którą dostał podczas imprezy służbowej i od dwóch tygodni mroziła się w lodówce) i pojechał z Pawłem do jakiś kolegów na galę boksu i męski wieczór. Ja zaległam na kanapie (albo raczej kanapce) i tradycyjnie oglądałam X factora. Ale był fajny odcinek! A James Arthur…mmm… śpiewał jak zawsze cudnie. Wspomnicie moje słowa, jeszcze zawojuje świat! A mieszka w sąsiedniej miejscowości, Middlesborough. Słuchając niektórych piosenek poczułam, że chcę na dyskotekę. Ojj, brakuje mi Bravo i czwartkowych rockotek! I pomyślałam: w przerwie między świętami pójdę potańcować! A potem refleksja… z kim? Wojto nie wiadomo gdzie będzie, Aga baaardzo daleko, Błażej pewnie będzie już w UK. Drugie pytanie: gdzie? Gdzie nie chodzą moi uczniowie i gdzie nie gra jakieś głupie techno tylko fajne kawałki? Hm… nie znam takiego miejsca.
Może na Sylwestra uśpię Idę jakim mocnym syropem i będę tańcować w samotności wkurzając sąsiadów ;-)
NIEDZIELA
Wojtek wrócił do domu około 8 , zjedliśmy błyskawiczne śniadanie i …pojechaliśmy na Carboota!
Po carbootowych łowach wróciliśmy do domu i Paweł przyszedł do nas na drugie śniadanie. Zrobiliśmy sobie ucztę (skusił go majonez kielecki hahah!), pojedliśmy, potem kawa i coś słodkiego i sru! Na wycieczkę nad morze. Wybraliśmy jedną z najbliższych miejscowości , bo była już 13 a koło 17 robi się ciemno. Zajechaliśmy, pospacerowaliśmy i wróciliśmy. Ha!!! Oczywiście trwało to trochę, ale kolejny raz, niestety, okazało się, że te miejscowości nie są nastawione na turystów. Było tam fajne molo, ale jedyne co oferowali turystom wzdłuż całej plaży to buda z frytkami i salon gier. Żadnych lodów, waty cukrowej, kartek, a tym bardziej naparstków. Ale i tak było fajnie, jednak morze to morze ;-D
Po powrocie do domu zjedliśmy, wykąpaliśmy Idę i tyle…
Iducha podczas wycieczki była grzeczniutka. Zapatuchana w kocyk, rozglądała się tylko i od czasu do czasu dawała głos. W drodze powrotnej zaczęła „warczeć”. Sądziłam, że to z głodu, ale nie chciała jeść. Podobało jej się za kierownicą i przełączała Wojtkowi jakieś pokrętła, guziki i wajchy. Chwilę się pobawiła, a potem ją zapięłam do fotelika i ruszyliśmy do domu.
Aaa! Zachęcona jej przyswajaniem grudek w jedzeniu i wilczym apetytem kupiłam jej obiadki +7 miesięcy, większe i mniej rozdrobnione. Niestety – Ida nie za bardzo je lubi. Ja zresztą też nie, bo po podgrzaniu robi się z nich woda z kawałkami i ciężko się to jej wlewa do dzioba. Ona się przy tym denerwuje, trzyma te kawałki w buzi i jak zaczyna gadać to widać kawałki kurczaka czy marchewki falujące na języku. Śmiesznie to wygląda, ale nie ma większej wartości odżywczej, bo potem wypadają albo wyciekają hihih. Chyba trzeba jeszcze trochę odczekać z tymi „starszymi” obiadkami, bardziej ją poprzyzwyczajać. Ale jogurcik z truskawkami 7+ wciągnęła bez mrugnięcia!
Sylwester samotnie? A dlaczego? A my? :)
OdpowiedzUsuń