wtorek, 6 listopada 2012

Bąk fire!

Spała do 5.30 kiedy to zachciało jej się jeść. Jakoś tak się za bardzo rozbudziła przy przebieraniu pieluchy i Wojto wstał wcześniej niż zwykle i się z nią bawił. Potem to już nie pamiętam, pewnie walnęłam się na poduchę i film się urwał hihihi. W każdym razie obudziłam się po 8, Ida spała obok mnie, a Wojto od dawna szalał na budowie.

Ida dziś była dosyć marudna, nie chciała iść spać tak jak zwykle przed południem, więc wszystko nam się poprzesuwało. Kiedy już pakowałam torbę na spacer do przychodni, przyszła Aneta z nowiną, że byli z Julką w szpitalu. Hm… w nocy Julka świszczała trochę nosem, więc Aneta się uparła żeby ją przebadał lekarz. Przy okazji dowiedziała się przynajmniej, że w tej przychodni do której szłam po pierwsze nie ma miejsc a po drugie nie ma laboratorium. A zatem wyszukałam sobie inną przychodnię i napisałam przemówienie do lekarza (bo mam nadzieję, że w końcu się to uda!), ale tam muszę jechać taksówką, więc zostawiłam sobie tę wyprawę na jutro, chlip chlip.

Byłyśmy na normalnym spacerze i w Lidlu. Było trochę cieplej niż w ostatnich dniach, więc cwaniakowałam bez czapki i z rozpiętą kurtką – jaka przyjemność! Tyle, że po przyjściu do domu ogrzewałam się herbatą z cytryną (od razu zrobiłam sobie dwa kubki hihihi) a Ida chwilę jeszcze spała w wózku. I tyle spokoju… potem Wojto zadzwonił, że zostaje dłużej w pracy i siedział w niej w sumie ponad 14 godzin! Szkoda, że akurat dziś, bo dziś w całej Brytanii jest święto fajerwerków (często nazywane Bonfire)– koncerty, imprezy, ogniska no i oczywiście wielkie fajerwery. Miały być nad rzeką, a my mamy do niej jakieś 20 metrów od klatki, ale niestety… czekałam na Wojta i walczyłam z humorkiem Idy, która była „trochę śpiąca, a trochę nie” hihih. Widziałam przez okno tabuny ludzi idących nad rzekę, słyszałam wybuchy – jak bombardowanie – ale niestety widziałam niewiele. Trudno. W sumie w czasie fajerwerków Ida waliła do pieluchy bączkami wiec miałam swoje prywatne ‘bąk fire’ w domu hihihi.



Jedną taką imprezę już zaliczyliśmy. Siedem lat temu, kiedy przeprowadziliśmy się z Brighton do tymczasowego domu w miejscowości, której nazwy w ogóle nie pamiętam to pierwszego wieczoru gospodyni, nazywana przez nas „Szaloną Pianistką” zabrała nas na dwór, a tam cyrk! Przez całą wiochę ciągnęła się parada jakiś przebierańców z całej okolicy, potem były fajerwerki i ognicho, ogromne! Pamiętam ten wieczór, bo byliśmy przekonani, że to na naszą cześć taka impreza hihih. A tak serio to najbardziej utkwiły mi w głowie dwa momenty: pierwszy jak tylko wyszliśmy z domu, to na ślepej, krótkiej uliczce natknęliśmy się na dwie dziewczyny mówiące po polsku (wtedy to było coś!) a drugi jak po powrocie do domu ogrzewaliśmy się razem z Szaloną Judy przy kominku. Pamiętam uczucie rozchodzącego się ciepła, ciepłą herbatę, strzelanie drewienek, jej gołe stopy (nie pojmę dlaczego Angole łażą na bosaka nawet zimą). Ech… ależ my mięliśmy fajnie na tym wyjeździe! tu zdjęcia jakby ktoś chciał zobaczyć – nawet jest jedno z fajerwerkami hihihi.

Dziś nie bardzo się naoglądałam fajerwerków, ale kilka zdjęć zrobiłam (Szymonie: ARTYSTYCZNYCH!!! hihihi). A na obiad… który zjedliśmy po 22-giej był dziś kurczak z kozim serem ( w ogóle go nie czułam…) i zapiekany kalafior. W najbliższym czasie zamierzam z drugiej połówki zrobić pire (piure, nie wiem jak się to pisze?), ciekawe czy będzie jadalne hihi. Wojtek się ucieszy!!! ;-D

Zaraz po obiedzie Wojto zapadł w sen kanapowy, a Ida śpi w swoim łóżku ogrodzona ze wszystkich stron wysokimi zaporami. Dziś rano się przewracała z pleców na brzuch i odwrotnie i chyba stuknęła o ścianę – nie wiem czym, głową albo łapką, w każdym razie na szczęście chyba nic jej nie jest…


A tak w ogóle to poza jedną, ewentualnie dwoma czerwonymi zmarszczkami na szyi to nic jej nie jest. Kąpiemy ja co prawda w krochmalu i Oilatum, ale wyluzowałam ze smarowaniem, jem wszystko co mi wpadnie w ręce, zresztą Ona też. Pisałam, że jadła nawet mleko, masło, ż.ser, … dziś wyciągała ręce do koziego sera – pewnie chodziło jej o opakowanie, ale dałam jej do dzioba ociupinkę i zmarszczyła się, ale nie wypluła. 

To tyle na dziś. Idę się przytulić do którejś z moich kochanych Kluch ;-)

2 komentarze:

  1. Piszesz, że miejscowość w której mieszkacie to taka "dziura", a tam ciągle się coś dzieje: za oknem kajaki, fajerwerki, tłumy rozszalałych fanek :-). Niedługo pewnie morsy wylegną na brzeg.

    OdpowiedzUsuń
  2. morsy to wylegną dopiero latem teraz chodzą na zakupy z małymi morsami i zmieniają futra :-)

    OdpowiedzUsuń