sobota, 24 listopada 2012

Jak u Borejków

Od wyjazdu Wierzboli minęły już 3 dni, jakoś mi umknął jeden, zupełnie nie wiem gdzie! Może to dlatego, że jak mi się zdarzy chwilka czasu to zagłębiam się w Musierowicz i myślami jestem daleko, daleko, w wielkiej kuchni na Jeżycach? ;-) Bez sensu, że książki pisze się długo, a czyta krótko. 


Ida coraz częściej bierze do dzioba co popadnie. To dobrze! Do tej pory bawiła się tylko w rączkach, nie przejawiała chęci ani smakowania przedmiotów ani drapania dziąsełek – teraz pcha niemal wszystko. Hmm.. chociaż, jakby się zastanowić to tego co by mogła zjeść właśnie nie chce jeść. Marchewka, jabłko, dziś nawet dałam jej kawałek brzegu pizzy (bo skórki z chleba angielskiego nie da się dać do gryzienia), ale ona się tym albo bawi w łapce, albo patrzy z politowaniem i w sekundę wyrzuca za burtę wózka. Plus tego jest taki, że może idzie ząb, ewentualnie się uczy przez smak i język. Minus taki, że teraz trzeba pilnować co się jej daje do zabawy. Pilot i komórka już odpadają, fuuj!




To duże osiągniecie jak na końcówkę siódmego miesiąca, ale patrzy już za przedmiotami, które jej upadną (..albo które z rozmachem rzuci). Stoi sobie z podparciem, ale przewracać się na boczki, albo próbować pełzać to jej się za bardzo nie chce. Księżniczce Ajdzie wszak nie godzi się takie zachowanie ;] Od dwóch dni ma katar, mam nadzieję, że to przez zęby i że się to jakoś bardziej nie rozwinie. Na razie ciągną jej się smarki, które jak jest śpiąca to rozciera po całej twarzy, wciera w oczy i we włosy. Nie znosi smarowania buzi kremem, smarowania nosa maścią majerankową ( a ja jak czuję zapach tej maści to mam jedno skojarzenie: grochówka mojej mamy), wpsikiwania wody do noska, że o wysysaniu smarków nie wspomnę. Za to zabawa wysysaczem, nawet takim, w którym już są smarki to dla niej superowe zajęcie! Ma ogromny pociąg do otwartych pudełek z kremem (raz jej się udało zanurzyć łapkę…), do swoich skórzanych bucików (vivat Baliccy! J ), do noży i przeźroczystych pudełek. Jeśli chodzi o pudełka to załatwiła już dwa, jedno twarde plastikowe (tłukła, tłukła aż popękało), a drugie też plastikowe, ale takie mięciutkie, elastyczne – zresztą z prezentu – bawiła się aż zniszczyła i prezent został goły, a ona ma nową zabawkę. Rano siedzi przed oknem, trzyma w łapce to pudełko, w środku ma coś co gruchocze i jest bardzo zadowolona z życia. Natomiast jak zostanie zaniesiona do kuchni to dostaje oczopląsu z nadmiaru wrażeń. Kuchnia sama w sobie niczym szczególnym nie jest, ale ilość przedmiotów, które ją tam interesują jest ogromna. Niestety, koniec końców zawsze najbardziej interesują ja noże. Czasami posadzimy ją na blacie żeby uwolnić jedną rękę i po coś sięgnąć, odkręcić czy cokolwiek i nim się w ogóle zorientujemy, że ona się ruszyła to już trzyma łapkę na wielkim trzonku. Wszystkie noże są wsadzone w stojak, ale ta mała spryciara jak się uczepi to podnosimy ją razem z nożem. Dlaczego nie woli np. jaskrawej łapki do piekarnika? Albo grzechoczących witamin w słoiczku? Albo chociaż cukru, który mogłaby rozsypać? Noże…!










Dziś, czyli w piątek dzień był podporządkowany wizycie w szpitalu. Wyszłyśmy z domu dosyć wcześnie, bo jeszcze musiałyśmy zaliczyć bankomat i pocztę no i wziąć poprawkę na autobus, że możemy nie wsiąść do pierwszego (chodzi o ilość wózków na pokładzie, tu naprawdę kierowcy nie mogą wpuścić więcej niż dwóch wózków, a czasami na przystanku stoi kilkanaście! I to na wszystkich możliwych uchwytach mają jeszcze pozawieszane siaty z zakupami). W szpitalu najpierw poszłam do przychodni, w której badał Idę tydzień temu lekarz – miałam nadzieję, że dostanę tam ksero, albo wydruk wyników jej badań krwi – niestety, okazało się, że oni tego nie mają tylko odesłali do GP (czyli lekarza pierwszego kontaktu, czy jak tam go nazwać). Będę musiała tam zadzwonić albo pojechać, wrrrr… Potem, po około dziesięciu minutach błądzenia po korytarzach (to naprawdę spory szpital!) dotarłyśmy na USG. Był jeszcze czas, więc zaliczyłyśmy karmienie w …sali do robienia USG. Byłam już w tym samym celu w pokoju socjalnym pielęgniarek, dwóch gabinetach lekarskich i teraz w sali z ultrasonografem. Wszystko super, spokój, cisza, prywatność, dla mnie raj, bo mogłam sobie pooglądać z bliska rzeczy niezwykle interesujące, ba! Mogłam się nawet pobawić w lekarza hihih, ale ma to wszystko jeden minus – Ida jest moją córką więc pewnie ciekawość też odziedziczyła po mnie i zamiast jeść to się rozgląda po nowych pomieszczeniach, gapi się na wszystkie strony, chce wszystkiego dotykać – jednym słowem nie ma czasu jeść. A potem, jak już jesteśmy gdzieś „w drodze” to jej się przypomina, że nie jadła i się drze… No cóż… 

USG robił lekarz, wiedział czego ma szukać i gdzie, ale… niczego nie znalazł! Ani jednej torbieli! Aż ciężko mi w to uwierzyć! Czyżby w ciągu dwóch miesięcy wszystkie się wchłonęły? To bardzo dobra wiadomość, nawet jeśli coś przegapił to widocznie było to na tyle małe, że nie rzucało się w oczy, a te zmiany, które Ida miała na ostatnim USG w Polsce były bardzo bardzo widoczne. Nic tylko się cieszyć! J))))))))))

((o! tu mi się przypomina, że jak Wojto wkleja moją pisaninę na bloga to z niewiadomych mi przyczyn uśmieszki zmieniają się w literę J ))


Powrotny autobus był wycieczkowy, jechał baaardzo na około, ale to fajnie, przynajmniej zobaczyłam sobie zza szyby okolice. Fajne dzielnice, takie stare, z charakterystycznymi domkami, małymi sklepikami, starymi dziadkami.. Na jednym z przystanków wsiadła babka z dziećmi i z wózkiem. Kierowca jej powiedział, że może wejść jeśli złoży wózek, bo już były w środku dwa inne. No i ona biedna, z trójką małych dzieci i milionem siat musiała to wszystko powykładać, złożyć wózek i wieść go do końca podtrzymując w rękach. Ida zasnęła podczas jazdy i obudziła się dopiero w Lidlu, jak jakaś głupia baba (przepraszam, niemądra kobieta) stojąc obok nas krzyknęła do koleżanki za regałem czy ma kupić keczup czy może nie. Ida na ten krzyk się obudziła, ale na szczęście w dobrym humorze. Potem skoczyłyśmy jeszcze po obiadki dla Idy (jak się kupuje 10 szt to jest taniej, więc raz na jakiś czas kupujemy hurtem), rozpadało się, a ona zaczęła płakać (z głodu)i ostatni około kilometr praktycznie biegłam. Wpadłam do domu, porzuciłam wózek i zabrałam się za karmienie Idy. Minutę później do domu wszedł Wojtek i Ida (jak zwykle) od razu odwróciła głowę w stronę drzwi i nie było mowy o nakłonieniu jej do dalszego jedzenia. Tatuś przyszedł to trzeba się było do niego powyrywać i pouśmiechać pełną gębką. Fajnie Ida wita Wojtka, zawsze się do niego śmieje jakby zdziwiona, że wrócił. No i zawsze jak usłyszy jego głos, np. jak rozmawia przez telefon w innym pokoju to się odwraca w tym kierunku i nie obchodzi jej jedzenie, zabawa ani nic innego. 

Moje małe dwa paszczaki.

Kończę. Czy wiecie, że za miesiąc Wigilia? :-)



Skrót dla Rafała: Ida chyba już nie ma torbieli, może będzie miała zęba i z pewnością któregoś dnia zje swoje buciki .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz