środa, 21 listopada 2012

W końcu badania!

W czwartek rano, kiedy siedziałyśmy sobie w domu i gadałyśmy o facetach ( ;-] ) przyszła poczta i ze zdziwieniem znalazłam w niej list zaadresowany „Miss Ida MacHnowska”. Że z niej jest miss to wiadoma sprawa, ale śmiesznie jej nazwisko przerobili – nie wiem skąd się wywodzi to „Mac”. W pierwszej kolejności kojarzy się z MacDonaldsem, ale w drugiej z MacCartneyem albo MacCloudem J Mac Hnowska! No dobra, mniejsza o to, ważne, że w środku był list ze szpitala z zaproszeniem na wizytę u lekarza. Na następny dzień rano! Ucieszona wybrałam się razem z Miss Ajdą obcykać skąd i o której mamy autobusy, bo ten szpital jest daleko daleko i to w przeciwną stronę niż przychodnia, do której już jeździłam.

Przyzwyczajamy Idę do przebywania w łóżeczku (pożyczone od Pawła), bo jej sypialnia będzie przez kolejne noce zajęta. Siedzieć jej się podoba, ze spaniem gorzej.






Następnego dnia z samego rana poszłyśmy na autobus, dużo wcześniej niż miałyśmy wizytę, ale obawiałam się, że mogę się nie dostać do autobusu, bo czasem są tłumy a jest miejsce na maksymalnie dwa wózki, więc kto pierwszy ten lepszy. Okazało się jednak, że udało nam się wejść już do pierwszego, więc jak zajechałyśmy pod szpital to miałam ponad godzinę zapasu. Ida zasnęła po drodze z przystanku więc pospacerowałam trochę na około szpitala. Jak tak szłam to mijałam milion wejść na poszczególne oddziały i za każdym razem otwierały się drzwi, bo są na fotokomórki hihih.



Było bardzo zimno, więc szybko zrezygnowałam ze spacerowania i poszłam się zarejestrować. Z tym listem zapraszającym na wizytę było to bardzo proste – uffff. Naczekałyśmy się niestety dosyć długo. Najpierw było mierzenie i ważenie. Idzie nie podobało się to ani trochę, dlatego na miarce wzrostu darła się jak opętana a na wadze posiurała się z rozmachem. Niestety, nie zauważyłam tego od razu i jak ją podnosiłam to jeszcze z niej kapało, więc pomoczyła też szafkę , na której stała waga, podłogę i mnie ;] Położyłam ją na przewijaku i podłożyłam nową pieluchę, a ona…siuuur! Drugi raz! I to taka fontanna, że poza nową pieluchą posikała.. ścianę! Dobrze, że pan pielęgniarka czy jak on tam się nazywa już sobie poszedł. 

Do lekarza dostałyśmy się jakąś godzinę później, pan się nazywał jakoś w stylu Ahmedahimsaid i mówił po indyjsko-angielsku, więc mózg mi się przegrzewał próbując się dogadać . Zadawał mnóstwo pytań zbierając cały wywiad, ale koniec końców skierował na badania krwi, a nawet powiedział, że zamówi badanie USG, ale nie wie kiedy będzie wolny termin, więc dostaniemy telefon albo list z zaproszeniem.

Na pobieraniu krwi, a nawet już przed Ida się darła i ciekły jej łezki… biedna Pysia. I ma teraz paskudnego siniaka.

W ogóle jakaś marudna jest ostatnio. Miała kłopoty z brzuszkiem, zwalałam na to, ale teraz już sama nie wiem o co chodzi. Ząbkuje? Swędzi ją skóra? (znów ma objawy AZS, na szczęście dużo dużo łagodniejsze niż przez te kilka wcześniejszych miesięcy). A może już ją rozpuściłam i ma taki charakter? Buuu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz