wtorek, 6 listopada 2012

Dziury lisa ;-)

Carbooty wciągnęły Wojta na tyle, że w niedzielę wstał sam, bez budzika około 7 i pojechał! Ja wolałam zostać w wyrku, Ida zresztą też, więc pojechał z Pawłem. Niestety nic nie kupił, a bu… liczyłam na jakiś fajny prezencik (tylko, że sama też jeszcze nic sobie nie znalazłam). Jak wrócił to zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy manatki i pojechaliśmy na wycieczkę z Pawłami.

 

Pierwszym punktem było Hartlypool, muzeum, w którym byliśmy 2 tygodnie temu. Paweł chciał je pokazać żonie, ale nam nie chciało się iść drugi raz, więc poszliśmy na spacer do mariny i było fajowo. Widzieliśmy m.in. zamieszkane łodzie. Ależ mnie kręcą takie nietypowe, małe, przytulne mieszkanka! To musi być niesamowite mieszkać na łodzi!












Jak szliśmy w jedną stronę to na oknie na tej łodzi, czy raczej na parapecie stały jakieś kartki – angielskim zwyczajem na każdą okazję dostaje się tu kartki i stawia w domu na kominku lub gdzieś. No i stały sobie kartki. Na łodzi! Niestety jak wracaliśmy i robiłam zdjęcia to już ich nie było!

Ładnie tam! Za pierwszym razem jakoś nie zauważyliśmy.
Potem pojechaliśmy przed siebie i trafiliśmy przypadkiem (Wojto spontanicznie skręcił w zjazd) do miejscowości o śmiesznej nazwie Fox Holes (fox – lis, holes- dziury). Ależ tam było ładnie! Gdyby nie zimno i Julka w wózku, oraz fakt, że szybko się zciemnia to by można było tak iść i iść kilkanaście kilometrów wzdłuż wybrzeża. A latem albo wiosną nic tylko piknikować… Nikt nigdy nie przekona mnie, że zima jest fajna.












Ida długo się broniła przed spaniem, podziwiała widoki i się odpychała od Wojtka, nie chciała się przytulić, ale w końcu….


Wróciliśmy do domu i pozostało nam tylko nakarmić Idę deserkiem i iść spać… tymczasem odwiedziła nas jeszcze Julka. Obie małe były śpiące więc pobrzękiwały, a zatem odwiedziny nie były długie. Potem spała jak Aniołek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz