niedziela, 23 czerwca 2013

Koszmar z ulicy Okrzei :-)

Piątek upłynął zupełnie inaczej niż miał, a zatem i sobota nie wyglądała tak jak to zaplanowałam. Ida miała cały dzień gorączkę. Jak już pisałam nie działał syrop, nie pomagała maść. Płakała, słaniała się na nóżkach, nie chciała się ode mnie odlepić, nie chciała jeść, w nocy budziła się co 10- 15 minut :-( Biedna była bardzo. W związku z tym nie zdecydowaliśmy się na jazdę na sobotę do Krakowa :-( Sama bym nie pojechała, a nie mięliśmy z kim zostawić na taki kawał dnia Iduchy. Zresztą rano też była biedna. Wyjechałam rano zrobić zakupy w aptece i zawieźć prezent dla Państwa Młodych (wiedziałam skąd i o której odjeżdżał busik z członkami rodziny). Wróciłam do domu i tam już trwało szaleństwo:
- Ida płacząca
- Oskar duszący się na tyle, że mama poleciała z nim do weterynarza
- w trzech punktach należało o różnym czasie odebrać zamówione na imprezę jedzenie
- należało posprzątać całe mieszkanie, z czego 99% bałaganu było naszego
- Wojtek został zawezwany przez swoją mamę, bo urwał jej się kran
- musiał jechać do Practikera
- ... a potem jeszcze raz, bo coś źle kupił...
- rozłożyć stół, przytargać drugi, przenieść łóżeczko, ustawić krzesła, talerze, sztućce...
- powstawały dwie sałatki oraz talerze z wędliną, pasta serowa, ogórki i inne bajery
- karmienie Idy  - dwa podejścia zakończone porażką
- moja próba sprzątania z Idą w chuście  (nie chciała mnie puscić), niestety nie udana
- wyjście na dwugodzinny spacer z Idą żeby pospała, bo była absolutnie wymordowana, nie zamknęła oczek nawet na sekundę
- po powrocie i próbie wciśnięcia jej obiadku zawezwałam posiłki w postaci teściowej i przygotowałam Idę na kolejny spacer
- wtedy lunęło....
- zdecydowałyśmy, że Ida pójdzie do mieszkania mamy Wojta żeby się tam w spokoju drzemnąć
- za chwilę się rozpogodziło i jednak poszły do lasu
...tak naprawdę z tej kupy roboty ja zrobiłam bardzo niewiele. Trochę zajmowałam sie Idą, ale to takie niekonkretne zajęcie, że nie wiem czy się liczy. W każdym razie pierwszych gości, którzy jak się okazuje przychodzili także do mnie przyjmowałam w ciuchach roboczych.



Impreza była udana, fajny gwar i rozmowy, dużo jedzenia. Dostałam przepiękne kwiaty i prezenty, dżinsy w kopercie ;] i Elżbietę. Wojto mi jej zazdrości ;-D


A wieczorem, gdy zostali już tylko Wierzbole wybraliśmy się na mini spacer do naszego przyszłego (a może już obecnego?) eM. Ściemniało się, więc widzieliśmy coraz mniej, ale to co zobaczyliśmy wystarczyło żeby znów nabrać wątpliwości co do przebiegu remontu. Jak to rozplanować? Jak urzadzić? Jak ogarnąć?

ładnie jest? ;-]





Chłopcy i mama byli tam po raz pierwszy, mama stwierdziła,że jej się nawet podoba, ale nam współczuje zpodejmowaniem tych wszystkich decyzji, a chłopcy po pierwszym zaciekawieniu stwierdzili, że śmierdzi, fuj i ohyda. Na tym zdjeciu wyrażają swoją opinię ;-D

  Im ciemniej się robiłotym bardziej nieswojo Jacek się tm czuł, stwierdził nawet, że go to mieszkanie przeraża. Biedactwo... Mam nadzieje, że jak ogarniemy sprawę to zmienią zdanie i będą lubić do nas przyjeżdżać, a nawet zostawać na noc!

Mieć kuchnię z salonem? Czy jednak nie? Kujde kujde! :-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz