poniedziałek, 17 lutego 2014

Wrzaskun

W sobotę, chciałabym rzec, że z rana (,ale to nie będzie prawda) poszłam do mieszkania. Idę wyprawiłam z Twoją mamą na spacer (płakała za mną ;-( ) i rozpoczęłam ostatni etap rozprawiania się z farbą na kuchennej framudze. Kupiłam sobie nowe końcówki do szlifierki, w tym taką pionową, wąską i jechałam z koksem. W międzyczasie jeszcze spotkałam się z Agą , bo miałam jej coś podać z Wróbla i przeszłyśmy z ul. O na ul. W i  z powrotem, potem Aga pooglądała nasze komnaty i wróciłam do pracy. Ręce mi już odmawiały posłuszeństwa, więc zostawiłam cały majdan porozstawiany, drabinę (Karola) w drzwiach, na niej poustawiane szpachelki, końcówki, szlifiera, całość oplątana przedłużaczami.... i poszłam do domu. tam szybka kąpiel (nie, znów kłamałabym nazywając tę kąpiel szybką...) i zebrałam się na jazdę do Wierzboli na podwójne urodziny. 

Mama zdjęciem upamiętniła moment, w którym powierzchnia stołu ujrzała światło dzienne.... lub w sumie w ogóle światło. Niestety, pod koniec dnia stół wrócił do swego stanu poprzedniego, tzn znów nie widać ani kawałka blatu ;-D


Ida ma etap husiu husiu. Kładzie się na podłodze, daje ręce i nogi i każe się huśtać. Pół biedy jak są dwie osoby... ale czasem sama też ją huśtam hihih Opatentowałam nawet sposób sprytny na huśtanie za pomocą łóżeczka. Koc przewiązany przez szczebelki za dwa rogi, poduszki asekuracyjne pod spodem, trzeci i czwarty koniec w łapie ... i Ida jest wniebowzięta. Nie jest to zgodne z BHP bo łóżeczko trochę się przy tym rusza, ale jako awaryjny sposób może być.

Tu Kuba pomaga... ale Jacek też pomagał.. i Asia i Janusz ;-)

wspinanie się po schodach to nadal największa atrakcja


nie chcę Cię denerwować, ale był pyyyszny sernik

 i pizza (Ida jadła tylko kukurydzę, za to uzbierała się tego całkiem spora kupka)

ciacha, jeszcze ciepłe ;-D


a to prezent walentynkowy od trzech chłopaków dla jednej dziewczyny ;-) fajowski ;-)

Kubi rysuje z zamkniętymi oczami, a Jacek projektuje protezy nóg dla hipka LEGO ;-)

 Po sobocie postanowiłam, że niedzielę spędzę z Idą, że zrobię sobie Dzień Rodzica, bo mało z Idą przebywam...
tu przygotowania do śniadania: herbatka w stylu angielskim hihiih




po śniadaniu zebrałyśmy się do kościoła. Nie było najgorzej, ale mama i tak twierdzi, że Ida gadała przez cała mszę jak najęta. Mama siedziała zupełnie w innym miejscu i na pewno słyszała inne dziecko ;-D

Po mszy udałyśmy się na cmentarz, Ida po drodze wychwytywała wszystkie przewrócone znicze ("bam! Ida!") i je podnosiła.... Przy wyjściu z cmentarza pani sprzedająca znicze dała jej sztucznego kwiatka... paskudnego! hihi





a na placu zabaw było zimno, ale fajnie ;-) Zaskoczyło mnie, że potrafi sama sama zjeżdżać ze zjeżdżalni od posadzenia do zejścia ;-)

za to podczas huśtania zdarza jej się mówić "boje, boje". Dlaczego?!



seria uśmiechów dla Ciebie, mówiłam uśmiechnij się do zdjęcia dla Taty a ona się tak oto uśmiechała ;-)



"Ida siama!"




 Już była jej pora spania, ale w drodze powrotnej skakałyśmy (razem, bo: "Ida, mama, tu") z murków, kamieni, kanałów i pieńków, Ida robiła inwentaryzację śrub w tysiącu słupków i ostatecznie poszła spać późno, bo przed 15.







 Usypiała ją mama , a ja w tym czasie piekłam ciasto, robiłam sos do pulpetów (wg mnie robiłam, wg mamy psułam hihi), trochę sprzątałam.  Koło 18 poszłam zbudzić Kluchę i potem kolacjo-obiad, ciacho... i zabawy.

np w "mama, koń"

****** zdjęcia muszą ulec cenzurze w Paincie, więc wstawię potem****


 Potem, w czasie jak rozmawialiśmy przez telefon Ida postawiła wózek na fotel, po czym się do niego całkowicie wpakowała. Wózek trzeszczał w szwach, a mama za późno przybiegła zrobić fotę, bo na zdjęciu już Ida z niego wyłazi ;-D

Podczas kąpieli i wstępnej fazy kładzenia spać (piżama, pazurki, nawet czyszczenie uszu) było ok, potem nagle zaczęła o coś krzyczeć i już do końca nie dowiedziałam się o co chodzi, a ona krzyczała, kopała mnie i łóżko, jak się odsunęłam to położyła się na brzuchu, twarzą w kołdrę i ryczała, krzyczała, zawodziła. Co jakiś czas podejmowałam spokojną próbę odezwania się do niej, dotknięcia, podsunięcia smoka... zadania pytania pomocniczego, a ona reagowała na to taką złością i histerią, że w końcu jak za którymś razem zsunęła się na podłogę to ją tam zostawiłam. Ledwo miała siłę, ale z upierdliwą regularnością wykrzykiwała coś pomiędzy "baaaaaaa....mmmmmmmm" a "baaaaaa....maaaaaaa...". Po jakiś 15 minutach takich krzyków stwierdziłam, że chyba krzyczy "bam", że upadła. Ale przy tym nadal była wściekła, wierzgała nogami i w ten sposób przesuwała się po dywanie w każdą stronę - jak napotykała głową na nogę stołu albo szafkę to się wyginała i sunęła w inną stronę - zupełnie jak autko, albo taki robalek, na baterie, które omijają przeszkody. Wyła i wyła... w końcu zaczęła chrypieć, spowolniła to wierzganie i wędrówkę po dywanie, a jak trafiła na moją nogę to się nie odsunęła tylko bardziej przysunęła. Głos jej się łamał, była wykończona. Nie byłam pewna czy to już ten moment, czy jeszcze raz nie dostanie szału, czy jest dostatecznie zmęczona, ale tym razem się udało. Dała się podnieść, przytulić, owinąć kocem (po tym szuraniu ciałem po dywanie, gdy jej się piżamka podsuwała z pleców była chłodna) i dysząc wyjęczała "idzie" - co w jej słowniku oznacza, że mam z nią chodzić po pokoju. Nie miałam sumienia jej odmówić, ale też nie miałam siły z nią chodzić, wiec przytuliłam ją na rękach ale na kanapie i momentalnie zasnęła. Po chwili próbowałam się z nią położyć, żeby potem kulnąć na jej poduszkę (wiesz, jak Ross robił z Rachel a Chandler próbował z Janice i ją zrzucił z łóżka hihi), ale momentalnie się obudziła i wczepiła we mnie jak małpka. Mały biedny złośnik. Gdyby w tej złości wydusiła o co jej chodziło to by oszczędziła sobie pół godziny darcia (to naprawdę trwało bardzo długo!) a mi cierpień psychicznych....

W każdym razie potem, a była już północ... jadłam kolacje, robiłam śniadanie do pracy, przygotowywałam ciasto dla Ekipy Karola, oglądałam jakieś durnowactwa w telewizji, zgrywałam zdjęcia... i w sumie położyłam się spać po drugiej. Efekt? Obudziłam się rano o 7.37 i nie dosyć , ze musiałam jechać do pracy autem to jeszcze nie zdążyłam do mieszkania posprzątać za sobą bałaganu po sobocie. mam nadzieje, że Karol się o to nie wkurzył..... Bałam się do niego zadzwonić (albo inna wersja, nie chciałam mu zawracać gitary...) wiec mu tylko wysłałam smsa. Może jak się kilka dni nie będziemy widzieć to zapomni ;-D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz