piątek, 20 czerwca 2014

Ślub Mariusza i Oli

W czwartek, tydzień temu wszyscy przylecieliśmy do Polski. Ida zniosła lot bardzo dobrze, była spokojna i bardzo grzeczna, nie przestraszyła się ani startu, ani lądowania i nie zmrużyła oka choć pobudkę mieliśmy o 3 w nocy. Postanowiła uczcić swój czwarty w życiu lot robiąc do pieluchy glajdę, której ze względu na smrodek NIE można było przetrzymać do lądowania i w ten oto sposób pierwszy raz w życiu byłam w samolotowej łazience. Muszę również stwierdzić, że tego lotu bałam się najmniej jak do tej pory. Czyżby z czasem było coraz łatwiej? Do szesnastu razy sztuka? Albo Ida i Wojto oraz wczesna pobudka były na tyle absorbujące, ze nie miałam czasu pomysleć o strachu?

Czwartek minął szybko na odgrzebywaniu starych kątów i ropakowywaniu waliz, po południu byliśmy w trójkę u fryzjera, a potem u Wierzboli na kawie. W piątek od rana byłam w sklepie (buty, krawaty, wino, kartka z życzeniami), potem nerwowe pakowanie i wieczorem ruszyliśmy do Ustronia. A raczej do Istebnej.

Mama pojechała z nami abyśmy mogli być z Idą, a jednocześnie korzystać swobodnie i bez ograniczeń z wydarzeń. Skorzystaliśmy niemal od razu, bo jeszcze w piątek wieczorem odbył się grill, na którym było bardzo przyjemnie i wesoło, a jedyne co nam doskwierało do zimno ("po co ciepłe ciuchy, przecież jedziemy na wesele!"). Zamieszczam zdjęcia, na których jest mała liczba osób lub są słabo widoczne, żeby nie było, że czyjś wizerunek bez zgody wykorzystuję ;-)

O ile pamięć mnie nie myli to grill skończył się koło pierwszej, nikt nie zaległ w krzakach, nie było awantur ani dramatów, więc całkiem normalnie ;-) 


Rano zeszliśmy na śniadanie. Siedzieliśmy sporą grupą przy jednym stoliku i to był bardzo przyjemny, spokojny poranek. Potem mama wzięła Idę na plac zabaw, Wojto poszedł gdzieś do kumpli, a ja rozpoczęłam spokojne SPA. Wlazłam pod prysznic chyba na 40 minut, spokojnie się czesałam... ubierałam.... Potem przyszła mama i okazało się, że Ida nie pójdzie spać tak jak planowałam tylko pojedzie z nami na ślub... więc w panice pakowałam szybko swoje rzeczy, jej rzeczy, próbowałam się uczesać, ubierałam Idę.... tyle miałam czasu, ale i tak końcówka była chaotyczna ;-) W dodatku, przez przypadek nie spakowaliśmy spinek do mankietów Wojta i biedak musiał mieć je spięte agrafkami... ;-/

Ostatecznie zjawiliśmy się na parkingu w komplecie i na czas, spokojnie dojechaliśmy do Ustronia gdzie odbywał się ślub.

Sukienka Idy nie za bardzo mi się podoba, ale nie było mowy żeby ją z niej sciagnąć ;-) Tak się cieszyła, że ją ubierze, że idąc się szykować krzyczała przez cały korytarz "Mamusiu, kenka, Ida kenka. Mamusiu, kenka!" Mała beza ;-)

Mieliśmy chwilę na sesję przed ślubem. Pogoda akurat wtedy była przyjemna.







Ida zachwycona swoją "kenką" i obecnością innych dzieci chętnie łączyła oba elementy. Spędziłą naprawdę sporo czasu oglądając elementy garderoby innych dziewczynek i porównując "Ida kenka, lala (to znaczy, że do tańczenia, okręcała się przy tym, aby spódnica się poruszała), cinka kaldka (dziewczynka kokardka), Ida buciki, kaldka, tak. Opaska, cinka tu tu kopka (kropka czyt. cekin) ....itd"


w oczekiwaniu na ślub

a to już radość nowożeńców "po" ;-)

pierwszy taniec do cudnej piosenki. Zbiegłam na niego z pokoju, z Idą w piżamie na rękach, bo akurat wybiła godzina jej drzemki (niestety, "Ida la la, kenka , la la" ... się dziecko nie zamierzało wybrać na spoczynek)

zjadła michę rosołu, miseczkę galaretki i ruszyła w tango. Ciągle chciała tańczyć z "cinkami" za ręce, kręciła sukienką i miała świetną zabawę.

a to my

a to ja

a to Państwo Sz. ;-) chociaż niewiele widać to bardzo mi się to zdjęcie podoba, bo oddaje klimat chwili ;-)

O, a tu Wojto, który ożył w oczach. Od wielu miesięcy nie widziałam, aby się tak szczerze uśmiechał i cieszył :-) Był przeszczęśliwy z powodu ślubu Mariusza, ale również, że się spotkał z dawno nie widzianymi kumplami, że mógł sobie pogadać z facetami o facetowskich rzeczach, a także że przez kilka dni miał WOLNE. Ostatnie miesiące, właściwie to za niedługo będzie rok od kiedy raczej nie ma dla siebie zbyt wiele czasu. Jak nie praca plus remont w Gliwicach do późnych godzin nocnych to teraz, od czterech miesięcy wykańczająca praca na delegacji, z której wraca naprawdę wypompowany z resztek sił.

Wojto... jeszcze tylko trochę i .... nasze cztery kąty (a właściwie to trzydziesci trzy), ośmiogodzinny sysytem pracy, wygodna kanapa i może jakieś wakacje? Czas szybko leci, więc i ten ostatni kawałek też jakoś minie ;-)

a póki co to wracamy do Istebnej...


YMCA - tego zabraknąć nie mogło :-)

nawet DJ świetnie się z nimi bawił (fioletowa koszula)

a baaaardzo późną (albo raczej bardzo wczesną ranną) porą nastał czas karaoke.... o mamo. Jak mikrofon był w rękach facetów - nie było źle.

...ale jak przejęły go dziewczyny........ koszmar ;-) Nawet mama piętro wyżej słyszała te jęki i rano pytała "co to było" :-))

tu nawet solidarność płci była niemożliwa. Panie za mikrofonem były nie do zniesienia.


Rafale Balu - niechaj nie szarga Tobą zazdrość. To tylko chwilowe zauroczenie, hihihi.


całus zostawiony w aparacie Młodych - miał być ładny, wyszło jak zwykle.

"o Hela, o Hela, Twoje ciało mnie onieśmiela..."

....padła nam bateria, więc nie mamy zdjęć z kolejnego dnia. Zresztą... byliśmy w łóżku prawie o 5tej, więc do 1 (słownie: trzynastej) byliśmy nieprzytomni. Pamiętam jak przez mgłę, że otwierałam mamie drzwi bo wybierała się z Idą na śniadanie, ale raczej się do niczego nie nadawaliśmy oboje ;-) Do obiadu funkcjonowaliśmy w amoku, potem rześkie powietrze trochę nas obudziło, ale nadal nie czuliśmy się w 100% dobrze. Starość nie radość.

 Około 15 ruszyliśmy do Bielska, gdzie mama na własne oczy zobaczyła Balowy dom i wszystkie dzieci hihihihi, a także pochłonęliśmy ciasto i pyszną kolację. Ida dostała urodzinowy prezent- rowerek biegowy i jak na moje oko całkiem nieźle do niego się zabrała. Była zaciekawiona i próbowała "jeździć", na razie nie siadała na siodełku tylko stała i chodziła, ale to i tak super jak na pierwszy raz ;-)
Wojto też dostał urodzinowy prezent w dodatku tak zapakowany (pudło z desek zbite milionem gwoździ i śrub, opatulone przygwożdżonym łańcuchem, a potem jeszcze ileś warstw innych opakowań). Biedny Wojto, ledwo zipał, a tu takie nieludzkie zadanie przed nim było ;-) Ostatecznie na samym końcu znalazł lampę kempingową i od razu mi się zachciało jechać na wakacje ;-)
Zasiedzieliśmy się jak zwykle i po pożarciu szaszłyków z grilla ruszyliśmy w drogę, przed północą dotarliśmy do domu. Ida zasnęła w aucie jak tylko ruszyliśmy, przeniosłam ją do łóżeczka i trochę rozebrałam i spała tak do rana ;-)

To był czadowy weekend. Fajnie, że mogliśmy być z Mariuszem i Olką w takim ważnym dniu (a nawet trzech dniach hihi), fajnie również, że mamy Bali ;-) I fajnie, że mamy Mamę, gdyby nie to, że z nami pojechała, to byśmy się ani tak nie wybawili, ani nie nacieszyli sobą, a w niedzielny poranek to Ida by nas chyba rozniosła w pył... ;-)

To tyle na dziś ;-)

1 komentarz:

  1. Bale też się cieszą, że mają Was :)
    Będzie gdzie pojechać na wakacje :P

    OdpowiedzUsuń