środa, 12 września 2018

Cukrowy detoks dzień 1-2 "Wytrzymałam godzinę. Hurra!"

Walkę z nałogiem czas zacząć!  Cukrze giń!

Zaczynam moją walkę z jedynym nałogiem jaki mam: ze słodyczami.


waga: 75 kg

samopoczucie: najczęściej nie mam energii ani chęci do robienia czegokolwiek, mam słabą pamięć, nie potrafię się skupić, nie potrafię rano wstać z łóżka (wypisuję to wszystko jak koncert życzeń, chciałabym za kilka tygodni napisać przeciwne stwierdzenia - ale na ile to skutki cukrofilii, a na ile charakter..?)

ilość zjadanych słodyczy: codziennie do kawy, czasem tylko drobiazg, ale najczęściej 150 g czekolady, albo kilka kawałków ciasta, albo pół opakowania ptasiego mleczka... generalnie jest źle, choć nie tragicznie.

Dzień 1.


Nocny zapał już mi trochę oklapł. Wstałam z przekonaniem, że i tak to się nie uda, bo nie wytrzymam. Zbierając rzeczy na śniadanie wyhaczyłam wzrokiem ciasto czekoladowe. Pomyślałam, że nie biorę, bo nie jem słodyczy. I za chwilę spanikowałam: "Jak to?? To znaczy, że już nigdy nie zjem ciasta?? Nigdy już nie wgryzę się w tę pyszność?" Poczułam smutek i jak gdyby nigdy nic uciachałam kawałek ciasta i wpakowałam do torebki. Pomyślałam sobie, że przecież nie muszę go jeść. Mogę go tylko zabrać do pracy... Trochę byłam zawiedziona swoim występkiem, ale większość mnie była usatysfakcjonowana. Wizja kawy z tym ciastem od razu poprawiła mi nieoficjalnie nastrój.

Gdy jednak spotkałam się z mamą gdy brała Olcię okazało się, że będzie z nimi także Hania, bo nie poszła do przedszkola. Wiem, że Hania uwielbia to ciasto czekoladowe, więc dałam mamie swój kawałek z torebki. Chwila moment - i pokusa zniknęła z mojego zasięgu.

W pracy rozpierała mnie duma: już godzinę nie zjadłam nic słodkiego... już dwie.... już prawie trzy... A w pracy jak na złość mamy do dyspozycji Mikołaje czekoladowe (przeterminowane, dlatego możemy je zjadać) oraz cukierki czekoladowe. Zwykle kilka razy dziennie odbywamy z koleżanką spacer "do szafy" i wracamy do biurka z cukierkami... Walczyłam aby nie pójść,.. aby nie zabrać.
Z każdą godziną cieszyłam się...i już planowałam, jak to ja w nagrodę zrobię sobie kawę i schrupię... i tu następowała korekta myślenia... kawę i tylko kawę. Niczego nie będę chrupać. Chcę tego, ale się boję.

Na szczęście w pracy miałam mnóstwo roboty, więc próbowałam się na tym skupić. Co jednak zwróciło moją uwagę? To, że ciągle myślę o jedzeniu czegoś słodkiego. Myślę o tym ile czasu już nie jadłam, planuję jedzenie i wpadam w małą panikę gdy przypomnę sobie, że z cukrem koniec.

Byłam po pracy z dwoma dziewczynami na badaniach, Ida nie chciała naleśników, które jej zabrałam z wczorajszej kolacji, więc zjadłam je przeżuwając z rozkoszą. Naleśnik sam w sobie był ciut słodki i miał troszeńkę dżemu. Udawałam, że to nie problem. Wszak to obiad, a nie dodatek do kawy.

W domu byliśmy późno, więc po zjedzeniu kolacji (warzywka + paluszki rybne) położyłam Olę i zasnęłam razem z nią. Film mi się urwał zupełnie, obudziłam się po 2 w nocy, Wojtek już spał w łóżku, więc tylko umyłam zęby i przebrałam się w piżamę i poszłam dalej spać. Byłam zdezorientowana, nieprzytomna i baaardzo zmęczona. Czy to skutki poniedziałku? Braku kawy? Braku cukru?

Dzień 2


Obudziłam się zupełnie bez energii. Po prysznicu poczułam się trochę lepiej. Na śniadanie zjadłam znalezionego w aucie naleśnika z wczoraj (spoko, nie leżał na dywaniku czy między siedzeniami tylko elegancko w pudełku  na siedzeniu). Potem, w pracy Weetabix z mlekiem. I potem zaczęła się walka z sennością i zmęczeniem. Głowa mi leciała, oczy same się zamykały. Czułam, że jestem bliska pójścia do pokoju obok i zeżarcia Mikołaja albo dwóch. Zamiast tego zmusiłam się do zjedzenia obiadu w stołówce.
Nie napiłam się kawy. Chyba bałam się, że podczas picia będę koniecznie chciała zjeść "coś dobrego". Pod koniec dnia zaczęła mnie koszmarnie boleć głowa. Może to skutek braku kofeiny? Wzięłam tablety, bo przede mną była jazda po dziewczyny, a potem z nimi na angielski.

W aucie dałam Idzie przekąski, bo czekały ją kolejne dwie godziny bez obiadu. Niestety nie miałam lepszego pomysłu, wiec kupiłam jej jogurt, rogalika i ryżowy chleb z czekoladą. Miałam ochotę jej to pożreć.

W szkole angielskiego mój wzrok padał głównie na stolik, na którym leżała pusta, brudna filiżanka po herbacie, a na talerzyku pokruszony precelek maślany. Chciałam go zjeść. Chciałam znaleźć całe pudełko tych ciastek i zjeść od razu, tak żeby mój rozsądek nie zdążył zareagować ;-)
W torbie Oli znalazłam pudełko z plackami bananowymi. Były trochę słodkie, wiec dwa zjadłam od razu i zmartwiłam się, bo Ola też chciała i jadła z chęcią. W sumie wzięła z pudełka trzy placki, ale dwa upuściła na podłogę, więc wyrzuciłam. Trzeciego gdy jej upadł - zjadłam. Nie mogłam znieść myśli, że coś tak dobrego wyląduje znów w koszu.

Wieczorem w domu nie umiałam się skupić. Ida coś mówiła, Wojto coś chciał mi pokazać, Ola jojczała, obiad się podgrzewał... myślami byłam przy imprezie roczkowej i śniadaniu na następny dzień. Czuje, że mój mózg nie pracuje zbyt owocnie.

Teraz pije gorzką herbatę i marzę o czekoladzie. Wiem gdzie leży i niemal słyszę jak mnie woła. Ból głowy wrócił. Chyba czas spać... ;-/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz