środa, 19 marca 2014

Ostateczne pożegnanie z gołębiami.

Notka uzupełniona o tekst (mnóstwo tekstu)  pisany kursywą w innym kolorze.

Ostatni raz pisałam ponad tydzień temu. Kiedy to zleciało? jak? 

Postaram się w skrócie opisać kilka dni, bo zaraz muszę wychodzić na angol.

To zdjęcie już nieaktualne, bo murki wykafelkowane



to zdjęcie juz nieaktualne, bo kabina z powrotem w kartonie

nie mogłam uwierzyć - a jednak: 185

taka to była masakra

gdybyś miał problem z rozpoznaniem


We wtorek mój porządek w duszy zburzył telefon, że kabina jest do niczego. Wieczorem debatowaliśmy z Januszem i niestety nie udało się wymyśleć racjonalnego rozwiązania, więc kabina musi zniknąć.

W środę byłam na angielskim i się trochę pośmiałam, bo nadal grupa jest wesoła ;-) Przynajmniej moje mięśnie odpowiedzialne za śmiech nie sklapcianieją ostatecznie. Po powrocie z angola, a była godzina 19.20 zastałam pusty dom i kartkę "pojechałam z Idą po Oskara do kliniki. mała spała do 18, więc jak się uda to zdążymy na autobus o 19.27. Wrócimy późno". Wyleciałam z domu jak nienormalna i w pięć minut byłam na przystanku. Ledwo żyłam z zasapania, autobus akurat podjechał na przystanek. Wysapałam "mamo to ja ją wezmę z powrotem do domu..." a mama mi na to "A coś ty, obiecałam jej, że pojedzie autobusem. Cześć" I tyle. Wsiadły se i pojechały. Ida to nawet mnie na tym przystanku nie zauważyła.... Wiec wróciłam do domu sama....

W czwartek... nie pamiętam.  czarna dziura.

W piątek .... nad ranem wymacałam sobie w oku, które mnie od kilku dni bolało jakąś gulkę. Rano odwinęłam powiekę i ujrzałam wielka, cielistą kule, które wywołała moje przerażenie. Najpierw spokojnie podeszłam do sprawy z myślą "muszę umówić się do okulisty" a potem, w ciagu kilku chwil w pracy mysli mutowały i mutowały i przelatywały mi jak rakiety
...to na pewno szybko rośnie...
...czy będę mogła funkcjonować z naroślą wyrastającą z oczodołu...
...czy wytną mi oko?....
...czy jak umrę to dasz sobie radę z urządzeniem mieszkania?....
... czy Ida będzie mnie pamiętać....

w każdym razie już o 12 byłam u okulistki ;-) Okazało się, że mam zapalenie czegoś tam, dostałam an to maść i antybiotyk w kroplach (który zamiast brać 3 x dziennie to biorę raz na trzy dni.... echhh...) i spokojna wróciłam do pracy.Po pracy zdaje się, że jechałam do gazowni podpisać umowę, ale brakowało mi pieczątki z ZBMu, wiec wróciłam z niczym.

Wieczorem zaczęłam sprzątać w mieszkaniu. Odkurzałam "salon" i wszystkie obecne w nim ściany, murki, listewki, meble i każdy jeden dupsik żeby było jak najmniej pyłu. Potem poprzesuwałam to co umiałam i zaczęłam przenosić bielskie łupy (po uprzednim "umyciu" z sypialni do salonu. "Salon" - co to za głupie słowo! Nie podoba mi się. Musimy ten pokój nazwać inaczej. W każdym razie nie przeniosłam wszystkiego, bo zrobiło się bardzo późno. Odkurzając przeszło mi przez myśl, że nas trochę chyba poniosło z metrażem mieszkania.... nasz odkurzacz nam tego nie wybaczy....

tu Twój prezent od Streetcomu ;-)


















Ida mnie nienawidzi. Moje usypianie jej to 2-3 godziny krzyków, pisków, kopania, darcia, turlania i nerwów - a mamie usypia w pół godziny z uśmiechem na dziobie :-(((((((((((((

Sobota - pięknie się rozlało, więc najpierw poszłam z Idą chlapu chlapu po kałużach, a potem odprowadziłam na Wandy i poszłam walczyć dalej z kurzem.




 ta śliczna kurtka to prezent od Justyny :-)







"piątka" z Panem Ludwikiem. Dla nieznających tego pana informacja, że to pan sąsiad, który  około szesnastu razy dziennie wjeżdża i wyjeżdża swoim śneiżnobiałym autkiem do i z garażu pod mamy oknami. Co mnie widzi to przypomina, że po moim urodzeniu przywoził mnie ze szpitala z Katowic do Gliwic w pudełku kartonowym, a kilka lat później zarzyguliłam mu samochód jak gdzieś jechaliśmy ;-) "panna rzygulanka" na mnie mówi ...od 30 lat!





W mieszkaniu zaczęło się szaleństwo. Poprzenosiłam wszystkie graty z sypialni i kuchni, wyskrobałam parapety z...wiesz czego (bleeeeeeeeeeeee, około 6 kg !!!! ogromna, ciężka reklamówka. Fuuuj!)
Tu mój strój roboczy do parapetów. Gumowe rękawice i maska były ABSOLUTNIE konieczne. Zobacz przy okazji - mamy lustra! Mogę robić sweet focie nawet dużym aparatem ;-) Przy okazji z tej perspektywy nasza łazienka wygląda na salon :-)


parapety niestety nie nadają się do niczego... nie wiem co trzeba będzie z nimi zrobić aby "jakoś" wyglądały.

przy okazji przetarłam trochę okna i się ucieszyłam, bo brud świetnie z nich schodzi. bałam się, że przez to, że nie były zabezpieczone będą nie do doczyszczenia, a tym czasem sama zimną woda był świetny efekt ;-)

Przed odkurzaniem


mamy urządzony salon! jest w nim kredens, łóżko, kilka szafek. nawet lampa, półki, lustro.... czyli, że gotowy!?

W sobotę dokończyłam obdrapywać boki futryn w kuchni, bo mimo moich usilnych próśb nie zostało to zrobione, a przed odkurzaniem raczej musiało - doszlifowałam je potem i odkurzałam... i odkurzłam... i odkurzałam. Ściany (na stołeczek, odkurzacz w ręce, ze stołeczka, odkurzacz postawić, na stołeczek , odkurzacz do ręki ...i na dół....), potem podłogi, szczeliny między ścianami a podłoga..... A na deser czterokrotne mycie podłóg. Efekt - niewidoczny, ale satysfakcję miałam. Wyszłam stamtąd o 00.20

W niedzielę rozpoczęłam przygodę z malowaniem....


...opisze ci to następnym razem, bo muszę spadać. Angol trwa już 15 minut, czas na niego pójść....

w niedzielę.... po kościele mama zabrała Idę do Św.Patryka i na cmentarz, ale wiało i padało więc ponoć szybko wróciły. Ja natomiast rozpoczęłam swój "pierwszy raz" z malowaniem. Wszystko sobie przygotowałam, wyszorowałam pudło z farbą, bo było zakurzone (a lewo je potrafię unieść, pamiętasz?), wlałam kilka kropel olejku waniliowego, bo Perfekcyjna pani Domu tak radziła żeby nie śmierdziało (nie podziałało, albo to ściema, albo wlałam za mało). Obkleiłam okno i parapet i z drżącymi rękami zaczęłam. Od razu się zdziwiłam, że jest inaczej niż sobie wyobrażałam. Bo się ślizga. Bo często trzeba nakładać farbę. Bo efekt nie jest piorunujący. Bo szyja nie chciała się tak wyginać jak potrzebowałam.... Zdążyłam pomalować cały sufit i dwie ściany w sypialni, ale jak wiesz byłam bardzo rozczarowana efektem. 

Rano w  poniedziałek podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z Januszem ("a nie rozcieńczałaś farby? no to trzeba było!"), z Rafałem ("ale nie rozcieńczałaś farby? nigdy tego nie rób"), z Karolem ("czemu nie rozcieńczyłaś farby? byś się tak nie namachała") i wszyscy zgodnie orzekli, że jak wyschnie ściana to na pewno będzie lepiej wyglądać. 

W ciągu dnia mama była z Idą na badaniu krwi. Podobno Idula starała się być dzielna i płakała tylko w kulminacyjnym momencie i w nagrodę dostała od mamy parasolkę. Zrobiło mi się strasznie smutno, bo wtedy mocno odczułam, że Ida spędza mnóstwo czasu z moją mamą, z twoją mamą, z Marzeną, z Justyną, a chyba najmniej ze mną. To one się z nią bawią, chodzą na spacery, opowiadają jej różne rzeczy, śpiewają, uczą wierszyków.... To nie ja ocierałam Idy łzy po badaniu krwi i nawet nie ja jej kupiłam upragnioną parasolkę! Dzień czy dwa wcześniej kiedy dałam jej z szafki jakiś parasol po chłopakach i zobaczyłam jej szczęście na buzi a potem okazało się, że parasol jest złamany i do niczego się nie nadaje to obiecałam, że jej kupię parasolkę i nawet tego nie zrobiłam.... Nie gotuję jej zupek, nie kupuję ubrań, nie pamiętam nawet jaki ma rozmiar szłapki ;-( I jeszcze mi wyje nocami ;-( 

Jak już będzie po remoncie to będziemy plackiem siedzieć na tyłku aż sie sobą zanudzimy ;-)

Po pracy miałam fryzjera. Myślałam, że zetnę się tuz przed wylotem, ale już nie mogłam wytrzymać, fuj. Fryzjer zajął mi godzinę, wiec na spotkanie z elektrykiem dosłownie biegłam. Wpadłam do domu tylko po ciuchy na przebranie, ale przebrałam się już w mieszkaniu. Zanim elektryk przyjechał porozkładałam sobie sprzęcior do malowania i już już... miałam zaczynać jak przyjechał. Rozdłubał dziurę na klatce, wymienił kable, powyłączał sąsiadom na chwile prąd, w sumie zajęło to grubo ponad godzinę. Potem wypisywał papiery... generalnie zajęło to sporo czasu wiec tego dnia zdążyłam pomalować tylko połowę wnęki okiennej. I wtedy też zadzwonili Wierzbole z decyzją, że nam w prezencie "na nowe mieszkanie" podarują pomalowanie kuchni i sypialni. Sama własnie obliczałam czy zdołam pomalować do weekendu kuchnie i cały pokój tak aby można było składać meble i dochodziłam do wniosku, że będę musiała o kuchnię poprosić Karola. Kiedy zadzwonił Janusz i mi powiedział co postanowili to byłam trochę zła, bo odebrałam to jako komunikat, że sobie nie radzę, że trzeba się nade mną zlitować, choć wiem, że nie o to chodziło. Echh... wiadomo "komunikat dziełem odbiorcy" ;-) W każdym razie gest bardzo miły (i jak Wierzbole czytają to ponawiam podziękowania!), ale zrobiło mi się smutno. Może brakowało mi jakiegoś pochwalnego słowa, w sumie nieźle się w weekend napracowałam i zamiast sukcesu odczuwałam porażkę i to nie było fajne. ((Swoją drogą, własnie dzisiaj Rafaello mnie pochwalił za dzielność, więc mi morale podskoczyło hihi ))

We wtorek.... zostałam w domu a mama poszła za mnie do pracy (bajka!). Idę musiałam siłą budzić, bo się księżniczka rozespała, przyzwyczajona do spania do 10 , 11 a tu niedobra mama ją zerwała przed 8 z wyrka, wepchnęła śniadanko, przyodziała w ubranko i poszłyśmy do remontowni. "Ida, kółko, husiu husiu. dzieci!" Powiedziałam Idusi głośno, "Pan Karol troszkę nie z tej strony powiesił kółeczko na husiu husiu i trochę za blisko okna, więc pewnie nie będziesz się mogła zbyt wysoko bujać" na co Karol się oburzył, że podobno dokładnie w tym miejscu kazałeś mu powiesić ten hak hiihihihi ;-D. Brat Karola, Mateusz powiedział, że on pamięta gdzie są legary, wiec można coś w tej kwestii jeszcze zmienić - więc to rozważam.

Musiałam omówić z Karolem położenie paneli, bo okazało się, że nasza kuchnia to małe Karpaty. Góry, doliny, stromizny i przełęcze. Na wyrównywanie podłogi jest o pół roku za późno ;-) ja co prawda znalazłam fajne rozwiązanie tego problemu, podzieliłam się nim z Karolem. W przedpokoju zażyczyłam sobie pocięcie paneli w romby lub prostokąciki i ułożenie ich o tak:



lub 

lub

natomiast w kuchni chciałabym coś naprawdę wyjątkowego, a jako, że środek kuchni jest mocno zapadnięty poprosiłam ich o poszatkowanie paneli i zrobienie czegoś takiego: 



ewentualnie



Hm... nie tryskał entuzjazmem i nie podjął wyzwania. Bez sensu.

W każdym razie po około godzinnej debacie musiałam się zwijać i pojechałam z Idą do Zabrza na kontrolę. Jak wiesz, ale może nie wszyscy czytacze wiedzą, niniejszym ZAKOŃCZYŁYŚMY leczenie w Poradni Hematologii i Onkologii i mamy się więcej nie pokazywać ;-))))))))))))))))))))))))))) Za 6-12 miesięcy kontrolne USG i tyle, jupi jupi jupi!

Z Zabrza pojechałyśmy z powrotem do Gliwic, do ROMu po pieczątkę i podpis (wyobraź sobie, że udało mi się nawet załatwić kod do domofonu! ) a potem do mieszkania policzyć gniazdka. Czy moje obliczenia ostatecznie różnią się od Twoich?! Pewnie nie...

Z mieszkania do gazowni....po drodze zaszłyśmy do Janusza pracy, bo to rzut beretem. Chciałam sobie tam w spokoju wypisać trzy kartki wniosku, bo zapomniałam zrobić to w domu ,a przy okazji dałabym próbki chivasa...ale niestety, pocałowałam klamkę. Usiadłam sobie więc w holu i wypisywałam, a Ida bawiła się windą. Była grzeczna, wiec potem pojeździłyśmy windą na prawo i lewo, a właściwie w górę i w dół i poszłyśmy do gazowni.

Stanęłam w okienku a pan obsługiwacz popatrzył mi w oczy i zapytał "chce się pani umówić na zamąt?" . Zatkało mnie. Na jaki "zamąt". I dlaczego tak wprost, przecież nawet mnie nie zna. A poza tym jest między nami zdecydowanie za duża różnica wieku. I że on jeszcze na jakieś "zamąty" chadza? I co to właściwie jest? Rodzaj zadymy? Rozruby?!

- na "zamąt"? - zapytałam
- na zamąt licznika? - on z kolei zapytał mnie i zrozumiałam o co kaman ;-) Tak! Chciałam się umówić i w dodatku na zamąt! Czy istnieje takie słowo w słowniku języka polskiego?

On wypełniał, Ida lizała "dostanego" lizaka, niczego mi nie brakowało, wiec załatwiłam co chciałam i mogłyśmy wracać do domu. W domu Ida orzekła "Ida hopsi hopsi nie. Am am!" A zatem przed spaniem należało dziewczynce dać jeść. Ostatecznie zasnęła o 16!!!  i minutę po tym jak zasnęła już dzwonił stolarz w sprawie szafy. Dałam Iduni pospać prawie dwie godzinki a potem obiad, szybka zabawa klockami i sru! do Zabrza do Taurona. Tam tez załatwiłam wszystko co chciałam, Ida dostała kolejny zestaw kredek i kolorowanek , pojeździła na karuzeli (załapała się za darmola hihi) a potem zrobiłysmy szybkie zakupy, bo zachciało mi się ciasta ( i jeść i zrobić. Tak dawno nic nie piekłam!). Wróciłysmy do domu i po kąpieli mama przejęła Idę (usypianie zajęło jej pół godzinki....) a ja się relaksowałam obierając...krojąc... siekając.... ugniatając... Ale mi tego brakowało! Brakowało mi i takich przyjemnych zajęć i w ogóle wieczoru nieprzespanego w ciuchach obok Idy albo wieczoru bez wrzasków i pisków. Niestety, tak czy siak było późno, ciasto se wybrałam nie najłatwiejsze, więc ostateczny proces pieczenia zakończył się o 3 w nocy ;-) Jedną mniejszą foremkę zrobiłam dla ekipy (mama zapytała czy "dla Karola" a ja sobie uświadomiłam, że "Karol" to tak naprawdę nie Karol. Mówimy, że Karol coś zrobił, albo czegoś nie zrobił, a tak naprawdę to jego w ogóle u nas nie ma. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym go tam zastała  bez specjalnego umówienia się. Więc właściwie "Karol" to skrót myślowy odnoszący się do ekipy, a tak ściślej mówiąc do Mateusza, który u nas pracuje, bo ten drugi chłop jest teraz ciągle na dole. Czyli podsumowując Karol to Mateusz ;-) czyli zrobiłam ciasto dla Mateusza ;-) Z którym jestem na "ty pan" ;-D

jak już mówiłam, ciasto zakończyło proces dochodzenia o 3 w nocy (mam pokomplikowany przepis i kolejny raz zapomniałam go podczas roboty doprecyzować, więc następnym razem znów będzie mi się wszystko kiełbasić i zajmie więcej czasu, wrrr)

W środę rano podrzuciłam ciasto (było jeszcze ciepłe!) do mieszkania  i pognałam na przystanek. Autobus mi zwiał (ale najpierw zwiał mi Oskar. Szukałam go rano po całej dzielni, więc potem musiałam jechać autobusem żeby się nie spóźnić więcej niż i tak byłam w plecy). Czekałam an następny autobus i an przystanku zatrzymał się koleś i pytał jak dojechać do Urzędu Miasta ;-) Tłumaczyłam mu obmyślając czy się wpakować i mieć darmowa podwózkę czy nie, ale ostatecznie wydygałam i nie przyznałam się, że jadę w to samo miejsce. Pojechałam autobusem... ;-) 
Po pracy polazłam na angielski i okazało się... że jestem sama! ja i prowadzący - sam na sam przez prawie 3 godziny! Gdyby to był normalny kurs to chyba bym zwiała, a tak sobie gadaliśmy o wszystkim i o niczym i taki to dało wycisk mojemu mózgowi, że do czwartku rana myślałam  i mówiłam do siebie po angielsku ;-) Przy okazji przyznałam się, że wyjeżdżam i nie będzie mnie przez kilka miesięcy na co ticzer się zmartwił i powiedział, że bardzo żałuje, bo grupa i tak jest mała, a ja naprawdę dobrze mówię (...po angielsku). Bardzo mnie to ucieszyło, bo choć wcale nie mówię dobrze to usłyszeć, że to szkoda, że mnie nie będzie to naprawdę coś niecodziennego. Zrobiło mi się miło, że ticzerowi zrobiło się smutno hihihihi. Obiecałam mu Marmite na spróbowanie ;-)

Ida była już na Wandy, mama "podrzuciła" ją tam wczesniej, bo musiała na zebranie współnoty iść czy coś w tym stylu, zatem zamiast iść z angola do domu poszłam do remontowni i poopalałam sobie kolejną futrynę przez dwie godzinki. To była jedna z posmarowanych futryn, wiesz, tym rozpuszczalnikeim czerwonym. Bałam się, że wypuchnie, albo zacznie płonąć, więc obstawiłam się gaśnicą i wzmoglam czujność. Nic nie płonęło a farba nawet ładnie schodziła. Ale do końca to jeszcze daleko.... ;-)

Acha. Mamy już wymieniony licznik prądu (zaświeciła się trzecia dioda na tablicy. Normalnie jak w statku kosmicznym). Dziura po elektryku już zamurowana przez Karola (Mateusza?). Od dziś mamy też licznik gazu. A zatem i wodę ciepłą byśmy mogli mieć, czyż nie? A zatem...... jesteśmy blisko ;-)

same foty:

Ida kocha swoją parasolkę. Chadza z nią do wanny i nawet w słoneczne dni każe wozić ze sobą w samochodzie.

"Ida, wstawaj!" "Mamo, weź się..."






* tu musiałam ocenzurowac zdjecie bo moja dziurka w nosie wygladała przerażająco ;-)

2 komentarze:

  1. Chciałbym zauważyć że Wasz salon nigdy nie nazywał się salon... To przecież od początku jest pokój Państwa Balickich! :D
    p.s. Proszę zabrać stamtąd te klamoty! :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ida ma czadowy uśmiech nad flaszeczkami :-)
    A na takie układanki na podłodze to może ja Karola namówię? :-)

    OdpowiedzUsuń