czwartek, 6 marca 2014

Koncert

Dokończony post pisany kursywą !! :-)  

Czwartek, godzina 16.50, za 10 minut kończę pracę. Dopiero teraz mam czas się wziąć za bloga - chociaż ja wiem czy mam czas? Stoi na de mną taki Pan, który jest chyba trochę ...hm... mój Tato używał określenie "nieszczęśliwy". No nie jest do końca taki jak wszyscy. Przychodzi prawie codziennie, ze wszystkimi się wita, jak mam jakieś gazety te darmowe, wiesz, Metro, Gazeta Gliwicka i inne takie to je ode mnie bierze, a jak nie mam to mi przynosi. Ja ich w ogóle nie czytam, ale jeśli jemu to sprawia radość, czuje, że ma misje - to dlaczego nie. W każdym razie on stoi i coś do mnie mówi, a ja ostentacyjnie piszę ( o nim!) w nadziei, że się zorientuje, że nie mam za bardzo czasu ani ochoty na gadanie.

Ok, opowiadam o mojej wyprawie. pakując się na wyjazd chciałam zabrać jak najmniej rzeczy, bo brałam tylko torebkę i nie chciałam aby dużo ważyła. Zrezygnowałam więc z książki, bo ciężka i stwierdziłam, że będę spać, albo gapić się w okno i  jakoś mi ta podróż minie. Niestety... byłam na dworcu o kilka minut za wcześnie i tak chodząc i spacerując.... niestety wypatrzyłam reklamę na kiosku, że własnie tego dnia wyszła nowa Bridget Jones. Wlazłam do tego kiosku ze szczera nadzieja, że nie będą tej książki mieć tak na świeżo... i jakież było moje rozczarowanie gdy pani mi powiedziała, że mają.... Musiałam kupić ;-)

... i tak zamiast cienkiej Szwaji targałam w torbie grubaśną Bridget


Podróż była nudna, więc dałam się wciągnąć fabule i choć nie jest to to co film (Bridget Jones to obok "Zielonej Mili" przypadki kiedy wg mnie film jest lepszy od książki), klimat jakiś nie ten co mi się kojarzy, przesunięcie w czasie spore, Bridget ma dwójkę dzieci i jest wdową.... ;-/ ...ale czyta się ok.


Miałam przesiadkę w Katowicach i wyskoczyłam zobaczyć jak po wielkiej metamorfozie wygląda ich dworzec. No powiem Ci, że robi wrażenie i niczym nie przypomina tego co tam kiedys stało. Wielkie centrum handlowe z sieciowymi sklepami, kawiarniami, nawet Starbucks jest.




...i po raz pierwszy w życiu zobaczyłam DZIAŁAJĄCĄ katowicką tablicę przyjazdów i odjazdów ;-)

Tak się zagłębiłam w spacerowanie ta głupia galeria, że gdy popatrzyłam na zegarek oblał mnie zimny pot, Miałam 4 minuty do odjazdu mojego drugiego pociągu, a byłam na jakimś bzdurnym piętrze między nic mi nie mówiącymi sklepami. Biegałam jak oparzona szukając schodów na dół (bo w tym super designerskim budynku schody w gore i w dół obok siebie to byłoby wiesz, nuda i zbyt normalne). Wpadłam na peron i zrobiło mi się słabo. Tablica już bez napisów, a pociągu ani widu....

Na szczęście okazało się, że tablicy nie wyświetlili a pociąg własnie wjeżdżał ;-) Uffff... chyba bym znienawidziła Katowice jakbym PRZEZ NIE przegapiła od roku oczekiwany koncert!

W przedziale siedziałam z jakąś nawiedzona położno-pielęgniarką, która non stop gadała przez telefon i wszystkie imiona zdrabniała:
- cześć Joluniu moje kochanie, pożyczysz mi na sobotę sześć bobasów?
- cześć Elwirko, Jolka powiedziała, że nie wie czy mi może pożyczyć bobasy, czujesz to?
- witaj moja najkochańsza Teresko, skarbie Ty mój, czy mogłabyś szepnąć słówko Joli...
- Tatusiu kochany, witaj, jak zdrówko? A co jadłeś na śniadanko?... co Ty mówisz? Ta Elka jest nienormalna! resztki zupy wylewać do ubikacji?! Przecież to można komuś dać, zanieść do pracy, dać potrzebującym...albo no nie wiem, znaleźć kogoś kto zbiera zlewki dla świń....

i tak dalej.



Dojechałam do głupiej Warszawy, polazłam do Złotych Tarasów i chyba z pół godziny szukałam jakiegoś miejsca żeby usiąść. Jak już znalazłam to zatopiłam się w książce i doczekałam do 18 kiedy to spotkałam się z Bartkiem. Poszliśmy się czegoś napić i tak się zagadaliśmy, że gdy Bartek spojrzał na zegarek i powiedział "o, musimy już iść" to popatrzyłam tępo na niego z pytaniem "ale dokąd". Zapomniałam o koncercie! W każdym razie poszliśmy w kierunku tego klubu, w którym miał się odbyć i z daleka zaczęliśmy się śmiać "a co to? rozdają coś za darmo?" bo stała na chodniku niemożliwie długa kolejka. Szliśmy równolegle z kolejka, potem zakręciliśmy tak jak i ona ... i jak ulica długa zobaczyliśmy, że się ciagnie przed nami i ciagnie aż do ....klubu Palladium.

  Wtedy to nam miny zrzedły. Cofnęliśmy się do (jak nam się wydawało) początku, szliśmy, szliśmy, szliśmy...a tam gdzie ten niby koniec był okazało się, że ....kolejka wchodzi do przejścia podziemnego...schody....korytarz...zakręt....korytarz....korytarz..... obłęd jakiś. Ustawiliśmy się grzecznie na końcu wątpiąc, że kiedykolwiek doczekamy się wejścia....


 ...okej, godzina 17.20 - muszę jechać do domu, bo mama na jakiś koncert dzisiaj idzie, a ja muszę wziąć z domu Idę i się kopnąć do Taurona do Zabrza, do studenciaków i może do Janusza żeby mi izofix zapiął, bo ja nie umiem...znów.....

nie wiem kiedy skończę tego posta, ale zajrzyj znów ;-)


W srodku, w tym klubie nawet nie było ścisku, ale nie było tez mowy o dopchaniu sie pod scenę. Zreszta, z podsłuchanycjh rozmów wynikało, że niektóre psycho-fanki czekały an wejscie od 10 rano1 Więc uwazam, że miejsca z przodu jak najbardziiej im się należały.

Supertem był zespół Agatha czy jakos tak, anwet fajnie grali, ale potem była półgodzinna przerwa, tyle czasu ustawiali sprzęt Jamesia.

W końcu się zaczęło... wyszedł! Niestety fryzurę miał nie w moim typie, ale cała reszta...jak najbardziej.

- śpiewał
- grał na gitarze ( i to jak śmiesznie, wczuwał się strasznie, a przy ostrzejszych kawałkach wyglądał jakby mu się ta gitara zepsuła i w nią walił, walił i szarpał, mało nie roztrzaskując o podłogę. Druga sprawa, że mu ta gitarę podawał jakiś koleś, zupełnie jak skalpel chirurgowi podaje asystentka. I tu mi się nasunęło skojarzenie, że tak samo Karol robi: wyciąga rękę za siebie albo obok siebie i mówi jakąś nazwę narzędzia i mu pracownicy podają.  Ten sam schemat w tak różnych zawodach. Muszę sobie załatwić asystenta. Będę mówić "Błyszczyk. Lusterko. Chusteczka do nosa". Czad ;-)
- mówił (niestety, za mną stała jakaś psychiczna i naćpana dziewczyna, która piszczała jakby ją ze skóry obdzierali i mi zakłócała odbiór)
- próbował mówić po polsku "dziękuję"
- dostał na scenę kilka prezentów, w tym...majtki. jedne z nich założył sobie na głowę z zapytaniem czy to czapka. nie jestem pewna czy to było zabawne... (co innego gdyby to były MOJE gacie hihihi)
- zdjął w trakcie koncertu koszulę ... i potem rzucił jakiejś dziewczynie (wrrrrrrr....)

- zauważył chyba plakat, na którym jakaś laska pisała, że ma akurat urodziny. ...i zaśpiewał jej Happy Birthday.... (ech....)

jak zapewne się domyślasz trochę "odstawaliśmy" ( i to dosłownie!) od reszty tam obecnych. Facetów było tam może jakieś 5 %, średnia wieku pewnie z 16, no i nie ma co ukrywać, że wyższej osoby od Bartka nie było. Zresztą jak "szukaliśmy" sobie miejsca to sialiśmy ogólny postrach, że będziemy zasłaniać wszystkim, którzy za nami staną - w końcu 1,80m i 2,10m to nie przelewki ;-)



















z powrotem też nie było łatwo się wydostać....

Generalnie było super. Nie żałuję ani samotnej jazdy ani tego, że nie odsprzedałam biletu (w tej kolejce przed wejściem koniki sprzedawali i kupowali jak wściekli hihih), bo Bartkowi się podobało ;-)

A zatem raz jeszcze dziękuje za bilety :-)))

Wracaliśmy kilkoma tramwajami i spacerkiem, bo Bartek zostawił auto pod swoją pracą (nota bene czy nie cudowne ma miejsce pracy? "Fabryka Wedla"... mmmmmm)



A to wystawa Pijalni Wedla. Czytając Twoje komentarze najpierw się zastanawiałam o jakiego psa na pierwszym planie Ci chodziło, a potem przypomniałam sobie o tym zdjęciu. Kochany - to nie dlatego zrobiłam to zdjęcie, że jest pies. Bo pies nawet jest nie żywy. Pies jest z ... czekolady!!! i Krzesło i stolik i filiżanki i pianka na cappuccino..... półki z książkami, wielki regał... to wszystko jest z czekolady ;-)




... i wiesz co? takie bym chciała ściany w całym mieszkaniu ;-) CZEKOLADOWE mniam mniam!

a tu już kilka migawek z rana, jak szłam na pociąg.



Gdy czekałam na pociąg i próbowałam "zużyć" wolny czas przyszło mi do głowy przeczytać mój wydruk biletu na pociąg. Kupowałam przez internet, druknęłam jednego z dwóch maili, które potem dostałam, na komórce miałam smsa z biletem... ale jak się okazało po lekturze - wydrukowałam nie tego maila,  a bilet na mojej komórce to był ciąg znaków bez ładu i składu, bo tylko na telefonach z dużymi ekranami wyświetla się poprawnie. Miałam 7 minut do pociągu gdy znalazłam kafejkę, zalogowałam się na pocztę i wydrukowałam właściwy bilet. Echhhh....

ten dach jest jednym z lepszych dzieł architektonicznych jakie widziałam. Ja wiem, że się nie znam, że mam kiczowaty gust i pewnie architekci designerzy uważają to za jakieś fou pas czy inne, ale MI SIĘ PODOBA ;-)




ikona mody i stylu.... Muszę napisać, że sama skomponowała oraz przywdziała ten strój.... :-\ Śmiało mogę stwierdzić, że ubiera się jeszcze gorzej niż ja...


MASAKRA....

2 komentarze:

  1. hmm no ikona stylu szczególne w moich bokserkach. Ciekawe skąd je wyciągneła :-). Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S Gdyby nie powiekszenie zdjęcia z psem nawet bym go nie zauważył i się zastanawiałem po co to zdjęcie, a tak ubawiłem się nieźle :-) mistrz pierwszego planu :-)

      Usuń