wtorek, 25 listopada 2014

Wakacje 2014

Och, jakie my mieliśmy plany! Dwa tygodnie w Portugalii, relaks na Cyprze, błogie lenistwo w Danii. Niewiadoma co do terminu powrotu Wojta z Gillingham część planów zniweczyła, drugą część zniweczyły ceny, które mimo końca sezonu są chyba zwariowane. Przeliczyliśmy się trochę i zszokowaliśmy jednocześnie.
Ostatecznie wybraliśmy spontaniczny wyjazd do Czech lub na granicę polsko-czeską, gdzie Wojtowi marzył się ośrodek z basenem i innymi luksusami. Na pierwsze kilka dni jednak wybraliśmy się do Bielska. Wyjazd opóźnił się o jeden dzień, bo Ida się rozsmarkała i nie chcieliśmy zarażać małych Balów. Okazało się, jednak, że małe Bale równo i dokładnie zaczęły smarkać same z siebie, więc ostatecznie pojechaliśmy dnia następnego.
Pogoda była przepiękna! Jak na środek listopada to wręcz nieprawdopodobna.

Dzieciaki bawiły się ze sobą dobrze, sukcesywnie wymieniając glutami i zarazkami.

Wybraliśmy się w góry ;-) na Szyndzielnię. Początki były trudne, bo Ida nie bardzo chciała współpracować i tuptać nogami we właściwym kierunku, więc trochę się wlekliśmy. I denerwowaliśmy (ja). I dźwigaliśmy kloca (Wojto).

za to małych Bali rozpierała energia ;-)

:-)))



nie ma drogi bez patoli


W trakcie marszu robiło się coraz cieplej i ściagaliśmy z siebie ciuchy (i wpychaliśmy Wojtowi do plecaka, hihi)


... a potem było już pięknie. Jechalismy kolejką. Ja tam podróżować zdala od powierzchni ziemii nie lubię, ale w wagoniku kolejki było nam przytulnie, wesoło, a widoki, niestety niewidoczne na zdjeciach piękne. Dzieci piały z  zachwytu, a ja się nawet bardzo nie bałam - czad!

tu się chyba chciałam przesunąć z kadru? Nie wyszło ;-)



bracia Bale

Ida też się doczekała kijaszka.

Dojechaliśmy kolejką, a potem jeszcze kawałek szliśmy na piechotę do schroniska. Tam niestety był dziki tłum, więc zapomnieliśmy o herbatce na szczycie, z widokiem na panoramę Bielska i zeszliśmy "piętro niżej", pod stację kolejki gdzie wszystkie dzieciory rzuciły się na kiełbachy z grilla.










Ida zjadła całą taką kiełbachę, bo była wygłodniała brakiem śniadania. Przez chwilę powiało grozą gdy pani oświadczyła, że keczup jej się skończył akurat gdy przyszła kolej na porcję Idy - na szczęście Łafłał ją uprosił by wyskrobała ścianki butelki i Ida keczup jednak dostała ;-)



Ku naszemu zdziwieniu z powrotem Ida szła bardzo ładnie, sama, w dobrym humorze.


Samodzielnie doszła do następnego punktu wycieczki, czyli Dębowca, na którym to już nie byla taka wesoła mimo, że za wczesniejszą dzielność dostała książeczkę PTTKz samodzielnie przybitymi pieczątkami i soczek z rurką a takze możliwość pohasania na placu zabaw. Wypiliśmy w pośpiechu kawę i ruszyliśmy na dół. Ida momentalnie zasnęła Wojtowi na rękach i biedny niósł ją aż do domu Bali...czyli daleko.

Na następny dzień zaliczyliśmy grilla na świeżym powietrzu. Było pysznie.

Chciałabym napisać, że wieczory spędzaliśmy na długich rozmowach, grach planszowych, drinkowaniu, śmiechach, seansach filmowych i innych harcach, ale niestety. Czwórka zasmarkanych, charczących dzieci w tym jedno dodatkowo ząbkujące równa się nieustanne bieganie góra-dół-góra-dół. My w sumie meiliśmy najlepiej, bo choć uspanie Idy to jak zwykle był wyczyn, to jak już zasnęła to spała. Bale natomiast kursowały non stop i właściwie głównie na tym polegały ich wieczory.

Wojto tak się napatrzył na dokonania Rafała (świeże malowanie, postawiony piękny kominek itd), że odechciało mu się jechać w góry i chciał wracać do domu remontować. Nie namawiałam go, zwłaszcza, że Ida kaszlała coraz gorzej i po tym jak Rafał był u lekarza najpierw z Arturem, a po dwóch dniach z Robertem stwierdziłam,, że kolej na Idę ;-)


Weekend skrócony, zasmarkany, niewyspany (my jak my, codziennie leniuchowaliśmy do 9 i później, ale małe Bale (Balki?) bez względu na ilość pobudek i wezwań nocnych budzą się na dobre  koło 6 ....), ale mimo tych wszystkich niesprzyjających okoliczności udany i natchniewający. Natchniwujący. Natchniewywający?.

Za pobyt oraz foto dziękujemy Balom bardzo  ;-) Za tonę pożartych bez opamiętania krówek kajamy się nisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz