Obudziliśmy się cudownie wypoczęci, zrelaksowani i spokojni. Czekało na nas wspaniałe śniadanie, wręcz uczta! Towarzyszył nam jego autor, BP, znany z dobrej ręki do kuchni, więc najedliśmy się jak małe bączki.
Potem ruszyliśmy w miasto. Ślicznymi, pustymi uliczkami, niby w dzielnicy Londynu, ale jednocześnie jakby w małym, zupełnie spokojnym miasteczku.Ja planuję wyjazdy, ale nawiguje nami w ich trakcie Wojto. On więc znał mapę metra i nas zwinnie przeprowadzał między stacjami.
Na zdjęciu Tottenham Court. W obu kierunkach na peronie są takie fajne mozaiki.





Naszym pierwszym punktem dnia było British Museum*. Skarbnica artefaktów bezcennych, o których tak mało wiem.... Setki tysięcy eksponatów, podzielonych są na działy geograficzne i choć wybraliśmy tylko kilka z nich, szczególnie nas interesujących to po pewnej dawce wiedzy i tak mózg odmawia współpracy. Idealnie byłoby wpadać tam co kilka tygodni na pół dnia i zwiedzać dział po dziale, w międzyczasie doczytując o historii miejsc i przedmiotów, szczegółów ich pochodzenia.
Wojto bardziej świadomy historii i zachwycony niemal wszystkim na co patrzył na deser zupełnie przypadkiem zaszedł do działu z historią zegarów i zanurzył się w swoim świecie.
Z muzeum udaliśmy się na mały spacer południowym brzegiem Tamizy, gdzie uderzył w nas zapach ulicznego jedzenia i dziewczyny jak na komendę zaczęły jojczec, że są głodne. Dostały fish and chips i były zachwycone, choć tak naprawdę rybę zjedliśmy my z Wojtem (przepyszna!!).
Spotkaliśmy się z BP oraz Timem i poszliśmy do Tate Modern. To jest muzeum sztuki nowoczesnej, do której nikt poza mną nie chciał iść, ale zaciągnęłam ich tam, ponieważ w tym obiekcie - urządzonym w budynku starej elektrowni jest wysoka wieża, w której na ostatnim piętrze znajduje się kawiarnia, a z niej rozpościera się przepiekny widok na Londyn.
Plan był taki, że oni usiądą na kawie i lodach z boskim widokiem, a ja w tym czasie przejdę się po wystawach.
Niestety, przybyliśmy na miejsce tak późno, że kawiarnia była już zamykana (o 16.30!) i udało nam się zobaczyć boski widok jedynie przez kilka sekund, kiedy otworzyły się drzwi windy, ale nawet nam nie pozwolono z niej wysiąść. Muszę przyznać, że ogromnie żałowałam, ale widok faktycznie zwala z nóg - na pewno tam wrócimy następnym razem!
Wygodnie i z kawiarni zjechaliśmy do muzeum i powoli kierowaliśmy się do wyjścia, ale przechodząc przez hale wystawowe.
Dziewczyny jęczały że zmęczenia.
Wojto cierpiał w milczeniu.
BP i Tim zwiedzali sami i tylko od czasu było słychać ich ciche ironiczne komentarze.
Ja lubię sztukę, lubię także tę nowoczesną... Czasem jej nie rozumiem, czasem mnie rozczarowuje, czasami zadziwia...ale przyznam, że tam, w Tate byłam kompletnie zawiedziona.
Zdjęcia pępka, mięsa z żarówką, kopiec piachu czy odlewy strumieni moczu...to było męczące i zupełnie frustrujące. Piękny budynek (styl industrialny, ale potencjał ogromny!), mnóstwo przestrzeni, wiele sal.... ale w moim odczuciu zmarnowana. No na przekład:
- pomieszczenie wielkości sali gimnastycznej a na środku wielka, trójwymiarowa litera O z kolarzem z gazet i sztuczną, ściekającą farbą.
- przyciemnione wnętrze, na ścianie wyświetlane szybko przeskakujące obrazy półnagich i nagich ludzi stojących w różnych pozach, w tle niepokojąca muzyka... I tyle.
Ech, szkoda gadać, byłam ogromnie rozczarowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz